niedziela, 3 kwietnia 2011

Ostatnie zdanie czyli rzecz o Hazardziście.

Czy jedno zdanie może zmienić nasz sposób postrzegania. Czy jedno zdanie potrafi odmienić zupełnie sens jakiegoś wydarzenia? W prawdziwym życiu pewnie jest to dość rzadkie i trudne w osiągnięciu zjawisko, ale w filmie zdarza się tak nie raz nie dwa. „Hazardzista” (Owning Mahowny) film w reżyserii Richarda Kwietniewskiego z 2003 roku to właśnie taki film. Jak łatwo się domyślić jest to opowieść o pewnym hazardziście Danie Mahowny, a w zasadzie o nałogu, w który wpadł przez swoje hobby.
Ten film jest nudny jak flaki w starym oleju, bohater jest tak przeciętny, zwyczajny i w niczym się nie wyróżniający, że aż czujemy pewne zakłopotanie oglądając go i zastanawiając się czy i my w naszym życiu nie jesteśmy podobni do tej chodzącej i mówiącej flegmy. Ma on nudną prace w banku, zwyczajną ukochaną, nudną jak on sam, i zwyczajnych kolegów. Rytm filmu przypomina kołysankę puszczona na wolnych obrotach. Ale nasz bohater jest przecież hazardzistą, co nie wróży mu niczego przyjemnego.
W tym filmie znajdziemy wszelkie elementy potrzebne, by stworzyć pasjonujący film akcji lub nawet thriller. Uzależniony bohater (czyli różne świństewka i zboczenia, które robi), przekręt bankowy (czyli działania na krawędzi ryzyka, włamy do systemów komputerowych, zadziwiające fałszerstwa, bliskość wykrycia, napięcie i suspens), policyjne śledztwo (czyli charyzmatyczni gliniarze, podchody z podejrzanym, drobiazgowe poszukiwania śladów, pościgi a może i nawet strzelaniny) oraz hazard (czyli te rozdania, te ryzyko, te emocje, gdy karta idzie i gdy nie idzie; nieuczciwi krupierzy, mafia, szef kasyna, który chce zniszczyć swego klienta) .
Tyle, że nie ten film. Bohater „Hazardzisty” ukrywa swój nałóg tak głęboko jak się da (mimo że wszyscy wiedzą, że lubi pójść do kasyna), jest facetem w zdecydowanie średnim wieku i z brzuszkiem, który nie potrafi się nawet porządnie wkurzyć! Ludzie on nawet odsyła przysłaną mu przez właściciela kasyna dziwkę. Wynaturzenia nałogowca? Zapomnijcie.
Gwarantuję wam, że takiego przekrętu bankowego jeszcze w kinie nie widzieliście! Facet nie musi się nigdzie włamywać, łamać systemów zabezpieczeń, kraść tajnych kodów i tym podobnych rzeczy. Jeden podpis, lipne zlecenie, znajomość branży bankowej, zaufanie jakim darzą go szefowie (bo nasz bohater odniósł w pracy sukces i wiele mu wolno) i to wystarczy, by zrobić wielomilionowy przekręt.
Śledztwo? Toczy się wolno, bez spektakularnych akcji, dobrego-złego gliny, jest żmudne, trudne i tak, tak nudnie.
Pasjonujący hazard? Nudniej pokazanego blichtru kasyn chyba w kinie nie znajdziecie. To nie Bond, by stawką były losy świata. My tak naprawdę nawet nie wiemy dlaczego Mahowny gra! Widzimy, że jest uzależniony, ale jak tak mają wyglądać ludzie chorzy, to chyba my wszyscy jesteśmy nałogowcami. Magia kasyna? Patrząc na to wole zająć się czymś bardziej pasjonującym np. wyszywaniem. Będzie tak samo ciekawie, a zapewne bezpieczniej. Głównej postaci praktycznie przez cały film nie schodzi z twarzy wyraz kompletnej obojętności. Wydaje się również że nie obchodzą go pieniądze, nie gra żeby się specjalnie wzbogacić. Tylko szef kasyna zdaje się spełniać nasze oczekiwania, ale to tylko pierwsze wrażenie. Nie jest ani zupełnie zły ani specjalnie sympatyczny, ale przynajmniej na niego patrzymy z pewną uwagą.
Film sobie leci i leci, my się niczym kompletnie nie przejmujemy, a już na pewno nie losami bohaterów na ekranie (no może trochę nam szkoda partnerki bohatera, bo mimo wszystko fajna kobitka), ziewamy co jakiś czas i czekamy finału (?). No jeśli ktoś do niego w ogóle dotrwa. I właśnie wtedy, pod sam koniec filmu, bohater wypowiada pewne słowa (a raczej odpowiada na pytanie) i nagle uderza w nas jakiś niepokój, zastanawiamy się czy się nie przesłyszeliśmy. Wszystkie wydarzenia w filmie zaczynają nabierać sensu. Nagle zaczynamy doceniać genialną kreację Philipa Seymoura Hoffmana, w roli zwyczajnego Mahownego. Zaczynamy się zastanawiać czym może być i jak się objawiać prawdziwe uzależnienie. Nagle film zaczyna być spójny i okazuję się, że tylko taka poetyka i rytm są na miejscu. Oczywiście miejcie na uwadze to co napisałem wcześniej...nie wypieram się tego. Zakończenie nie jest jakimś mega twistem, nie pojawią się kosmici ani nic w tym rodzaju. Twist jest tak samo zwyczajny jak cały film, to nie „Szósty zmysł” czy „Podejrzani”. A jednak ma ono swoją siłę i sprawa, że już nie chcemy wejść na Filmweba.pl i z satysfakcją wystawić filmowi ocenę 1. W zamian tego, może najdzie nas chwila refleksji! Film jest prawdziwą odtrutką na kolorowe bajeczki z Hollywoodu.
A jak brzmi to ostatnie zdanie? Tego oczywiście wam nie powiem, bo zepsułbym cały efekt. Pomęczcie się sami przez pierwsze sto minut!

1 komentarz:

  1. az sobie sprawdze na fw o czym tutaj rozprawiasz ;)

    PS nie ma gorszego filmu od rysia ;p, i to nie jest tylko moje zdanie :P

    OdpowiedzUsuń