czwartek, 24 listopada 2011

Fajny film wczoraj ściągnąłem...

Nie piracę. Nie i już. I nie ważne czy mówimy o filmach, grach czy o muzyce. Najnowsza płyta Tori Amos czy „Mroczny rycerz” to takie same produkty jak każde inne. I to takie, które do życia nie są niezbędne. Żyjemy w świecie, w którym jest tyle możliwości, ale najczęściej wybieramy to najprostsze. Film możemy kupić w sklepie, obejrzeć w kinie, w tv, wypożyczyć w tradycyjnej wypożyczalni lub prze VOD za parę groszy czasem. Z muzyką tak samo. Chcesz posłuchać: kup album albo włącz radio (no chyba, że abonament to dla ciebie złodziejstwo i zbyt drogi biznes) lub tv. A ściągnięcie jest taaaakie proste i bezpieczne. No bo żeby ukraść taką płytę ze sklepu to trzeba mieć umiejętności, odwagę i spryt. W necie wystarczy kliknąć. Gdybyś ukradł płytkę ze sklepu przynajmniej mógłbyś czuć dumę ze swojego wyczynu. A tak?


Zresztą ciągle słyszę głosy, że przecież piracenie to nie kradzież, przecież fizycznie NIECZEGO nie mam. To tylko zera i jedynki zapisane na moim twardzielu lub płytce (za która jeszcze kurde zapłaciłem!!!). Zresztą producent NIC na tym nie traci ponieważ a) nie można sprawdzić ile kopi zostało ściągniętych b) nie ma się żadnej pewności, że jeśli nie mógłbym ściągną to znaczy, że bym kupił (zwykle powodem jest bieda, ale do tego jeszcze dojdziemy). Czyli ja nic nie mam, więc producent nie stracił. No ale chyba jednak TY zyskałeś. Obejrzałeś, posłuchałeś czy pograłeś. Niby nic... tylko tak dla siebie, dla przyjemności, przecież na tym nie zarabiam. Ja nie znam się na ekonomii i nie wiem czy da się wyliczyć straty i takie tam inne sprawy. Wiem jedno: wirtualne rzeczy mają wpływ na zyski. Przykład? Oglądalność telewizyjna. Czy ona również nic nie znaczy? Przecież od wysokości konkretnych słupków zależy czy dany program utrzyma się na antenie, czy jakiś aktor lub prowadzący dostanie podwyżkę i co najważniejsze: od tego zależy ilość reklamodawców, którzy zgłoszą się do danej stacji tv oraz wysokość opłat jakie sobie można zażądać za konkretną sekundę wyświetlania. A jak się oblicza oglądalność? Ano dzięki statystyce. Kilka tysięcy ludzi podaje co i kiedy ogląda, to się mnoży, dzieli i dodaje jakieś współczynniki i voila! Mamy oglądalność w milionach! Pewnie straty koncernów muzycznych też można jakoś tak obliczyć. A, że to nie będzie w 100% dokładne? Ale jakieś wnioski da się z tego wyciągnąć. I one będą miały realne skutki!

Jeszcze częściej słyszę inną opnie. I to jest koronny przykład podawany mi przez Ściągaczy. Filmy są za drogie i wielu rodzin nie stać na ich kupno. Że niby często nie mają co do garnka włożyć, a co dopiero mówić o filmie za 50 zł. Najfajniejsze w tym wszystkim jest to, że nie słyszałem jeszcze takiej opinii z ust osób FAKTYCZNIE znajdujących się w tak trudnej sytuacji. Zwykle są to ludzie z mojego pokolenia, dobrze ubrani, z codziennym obiadem na stole, którzy chodzą do kina, teatru, na koncerty, na randki, na zakupy czy na piwo do baru. A się wielce martwią o margines społeczny. No chyba, że oni potajemnie ściągają te filmy i muzykę, nagrywają je na płytki (za które ciężko zapłacili zarobionymi pieniędzmi), a później chodzą do tych biednych rodzin i rozdaję te dvd, by zapracowana matka miała co puścić swoim pociechom. Jeśli tak, to brawo. Przyklasnę nawet. Jeśli nie to mam gdzieś tą waszą troskę o bliźniego.
No i oczywiście to jest walka z systemem! Obrzydliwie bogaci właściciele wytwórni konta biedna, wyzyskiwana ludność! Ale mi robin-chudzi!
Film, płyta z muzyką czy gra to NIE JEST produkt pierwszej potrzeby. „Transformery” to nie chleb! Zresztą, która matka, widząc, że jej dzieci głodują, taka która podejmuje każdą prace, by jakoś związać koniec z końcem myśli o tym, jaki, by tu film wieczorem obejrzeć? I skąd u niej w domu telewizor, wieża hi-fi, odtwarzacz dvd czy najlepiej, komputer z dostępem do internetu, by móc to wszystko oglądać? Ok. Masz rację. Ani tv ani komputer to w dzisiejszych czasach żaden luksus, a raczej zwykły standard, co nadal nie zmienia faktu, że dla takich rodzin istnieją ważnieje sprawy. I nie do nich skierowany jej niniejszy tekst.

Trzeci argument. Cena. Faktycznie, gdy pójdziemy do takiego EMPIK-u i popatrzymy na półki, okaże się, że ceny filmów średnio oscylują w granicach 20-50 zł (ceny płyt z muzyką ok. 30-60zł). Jak dla mnie ta druga cena jest rzeczywiście zawyżona. I co ja wtedy robię. Idę dalej. Nie kupuje. I wiecie co? To jest baaaaardzo dziwne... ale jakoś, sam nie wiem jak, ale... ja... ja... JA ŻYJE! Naprawdę, mogę to udowodnić!

Co więcej, w swojej kolekcji ok. 340 filmów na DVD, po szybkiej analizie znalazłem 12 może15 (pamięć już nie ta) tytułów za które zapłaciłem więcej niż 25 zł. Większość z nich kosztowała mnie od 8 do 20 polskich złociszy. 2-3 browarki w barze albo film. Że niby picie w barze zacieśnia stosunki międzyludzkie? Film też można obejrzeć w miłym towarzystwie i zostanie z niego coś więcej niż mocz.

Gdzie te wysokie ceny, bo ja wiem, że ja jestem krótkowidzem, ale naprawdę ich nie dostrzegam! A to, że nie wszystko co chcę mam od razu, że czekam na promocje, okazje, kupuje używane lub wydania gazetowe (co jest w zasadzie jest światowym ewenementem. I czy ja nie wspominałem o różnorakich możliwościach zdobywania filmów?)? Ja mogę poczekać (choć jako filmoznawca powinienem być na bieżąco) i nic, NIC, mi się nie stanie. Dla przykładu podam tylko, że za dwu dyskowe wydanie „Mrocznego rycerza” zapłaciłem 14,99 zł.

Kupuje oryginały i dobrze mi z tym. Nie jestem żadnym krzyżowcem, nie mam zamiaru nikogo nawracać. Niech na swoich komputerach każdy robi co chce (no może oprócz zagrywek pedofilskich – wtedy masz ode mnie pewny telefon do odpowiednich władz). Nazwałem kiedyś dobrego znajomego złodziejem, bo jest on Ściągaczem. Te słowa były zbyt ostre, ale wypowiedziane (a raczej napisane) w emocjach. A ten temat zawsze je u mnie wywołuje. Za późno żeby przepraszać, zresztą co mu po przeprosinach. Ja uważam, że piracąc okradam, więc tego nie robię. Dla mnie to oczywiste. Ale Ty możesz mieć inne zdanie. Tylko nie zdziw się, gdy powiesz mi, że masz już dany film, bo sobie go ściągnąłeś, to ja się uśmiechnę pod nosem myśląc „super, dokonałeś czegoś wyjątkowego. Możesz być z siebie dumny”. Z ironią pomyśle! Z ironią.

Piractwo istniało od dawna, ale tak naprawdę zmieniło się wraz z upowszechnieniem internetu. I tu jest problem. Prawo, także autorskie, nie było i nadal nie jest przygotowane na rewolucje związaną właśnie z internetem. Ja to rozumiem i sam jestem wielkim „fanem” neta. Na samym początku napisałem dość dosadnie, że nie piracę, ale gdy o tym pomyślę dogłębniej to wcale taki kryształowy nie jestem. Szybki przykład. Słuchanie i oglądanie muzy na YouTube uważam za coś normalnego i traktuje go trochę jak „radio na życzenie”. W końcu czym jest teledysk? To efektowna reklama, która ma mnie zachęcić do kupna albumu. Mam się przejmować tym czy dobrze robię oglądając reklamę? Sami twórcy CHCĄ żebym to robił! Co innego natomiast, gdy zrobię sobie playliste WSZYSTKICH utworów z danej płyty, bo ktoś raczył je wrzucić na serwer. Czym się różni ściągnięcie plików na twardziela, a dostęp do nich przez neta w streamingu? W zasadzie to Niczym. A jednak zdarza mi się tak robić. Trudno wytłumaczyć dlaczego... czasem po prostu mam ochotę posłuchać piosenki, do której nie ma teledysku. Ja przynajmniej myślę o tym, że może jednak warto kupić cały album, albo chociaż tą jedną mp3 z iTunsów. A znam takich, którym to na myśl nie przyjdzie. Trochę to brzmi jakbym się usprawiedliwiał i pewnie tak jest. No cóż ludzki odruch.

Zresztą gdybym chciał przestrzegać litery prawa co do... litery, to odpada nauka gry na gitarze (bo akordy do konkretnej piosenki to też czyjaś własność), czytałbym artykuły tylko „u źródła” a nie „wirtualne przedruki” na jakiś portalach czy forach, a które to rzadko płacą za ich zamieszczanie. Nie oglądałbym różnorakich miksów i parodii dzieł filmowych na YT, czy nie odważył się zamieścić filmiku z imprezy, gdzie w tle gra jakaś piosenka, która akurat leciała w radiu. Nie dam się zwariować, bo taki jest internet, ale kilka zasad mam... cały film, cała płyta, cała gra: tylko ze sklepu.
I tak jak kiedyś, gdyby ktoś nie ukradł książki z biblioteki, może teraz nie mielibyśmy jakiegoś utalentowanego naukowca czy poety. Albo gdyby ktoś nie grał klasyków na ulicy i nie zbierał kasy do kapelusza, może nikt by go nie usłyszał i świat muzyki straciłby genialnego gitarzystę. Tak i dziś może, gdyby nie możliwość ściągnięcia 3DsMax-a z neta, ktoś nie odkryłby w sobie talentu do grafiki. Świat nie jest czarno-biały i ja też nie staram się nie być. Ale chce żyć po swojemu i móc moje zdanie wyrazić, a może i nawet kogoś przekonać, bo uważam, że robię dobrze. Co nie znaczy, że wsadzałbym piratów od razu do więzienia. Ale tak jak nie będę się wykłócał o mandat jeśli przekroczyłem prędkość, tak i nie będę płakał za kogoś, kto został ukarany za łamanie praw autorskich. Choć złamać je nietrudno nawet o tym nie wiedząc (jak każde inne prawo zresztą), ale to już temat na zupełnie inny post.

Ależ się rozpisałem! No ale chcę mieć to raz a dobrze za sobą i nie musieć tłumaczyć się po raz nie wiadomo, który ze swoich poglądów. A, że nie jestem „oryginałowym moherem” ™ niech świadczy fakt, że nie bardzo mi się podoba poniższy pomysł (a Creative Common rządzi!):


PROTECT IP Act Breaks The Internet from Fight for the Future on Vimeo.