czwartek, 21 lipca 2011

Czas w drogę



Plecak spakowany, mazaki przygotowane, krew się burzy. Jutro wyruszam z Roweroholikiem na autostopowy podbój Niderlandów dworca kolejowego w Bolesławcu! Start ok. godziny 7:30. Trzymajcie za nas kciuki! Powrót za jakieś 10 dni. Szerokości!

środa, 20 lipca 2011

Pykman znów w akcji!

Ponieważ "Ktoś" zasugerował ostatnio, że nie tworzę żadnych nowych arcydzieł filmowych, oto przedstawiam moje największe osiągnięcie. I tym samym zadaję kłam słowom Ktosia!

poniedziałek, 18 lipca 2011

Kocham Lato!

Miechowice. Podrzędna dzielnica nędznego miasta. Ale wystarczy wyjść z domu i przejść dwieście metrów, by na swej drodze spotkać całe tabuny ślicznych dziewcząt! Oczy się radują, a serce bije mocniej. Człowiek już umiera od słońca, ale te wewnętrzne ciepło, które czuję na widok co poniektórych przedstawicielek płci przeciwnej, wielce mnie raduje.
I ja dobrze wiem, że te wszystkie dziewczęta były równie śliczne w zimie, na jesieni i na wiosnę, no ale cóż... ciężkie swetry, kurtki, szaliki, długie spodnie i różne nakrycia głowy, nie pozawalały aż tak cieszyć się widokiem.
My uwielbiamy oglądać Wasze zgrabne nogi, kształtne ramiona, piękne plecy, wiotką kibić i buzie w całej okazałości.
I to wszystko mam tutaj, w Miechowicach! Aż boję się pomyśleć co dzieje się w tej chwili w centrum, w parku, na basenie lub, o Boże, nad morzem... Jeszcze raz: KOCHAM LATO. Niech grzeje!

czwartek, 7 lipca 2011

Autostopem w Karkonosze

05-06.VII.2011 Dystans (w jedną stronę) ok. 350 km

Nareszcie wybrałem się na nieco dalszą i nieco dłuższą wyprawę autostopową. Góry zawsze mnie do siebie przyciągały, a że w Karkonoszach nigdy nie byłem, podjąłem wyzwanie.
Wraz z Agatą wyruszyliśmy z wylotówki w Katowicach w stronę Wrocławia. Godzina: 8:15. Po ok. 15 minutach trafiliśmy na naszego pierwszego kierowcę, z którym pokonaliśmy większą część drogi, gdyż dowiózł nas aż do Legnicy. Było to dość interesujące przeżycie ponieważ nasz kierowca przez całą drogę opowiadał o wadach naszego państwowego-socjalnego modelu społeczeństwa. I tego jak kilkanaście lat nasz kraj doprowadzi sam siebie do upadku. Zus, opieka zdrowotna, brak nowych obywateli - wszystkie te tematy zostały przez niego poruszone. Jedyna alternatywa: partia Korwina Mikkego. A i na pożegnanie dostaliśmy od niego Red Bulla na drogę. A co najważniejsze w trakcie jazdy wypogadzało się niebo! Jest pięknie.
Po krótkiej przerwie na jedzenie i pice, przygotowaliśmy plakietkę na nasz kolejny cel: Jelenią Górę.

  
Po kilkunastu minutach nieudanych prób znalezienia podwózki na stacji benzynowej, zmieniliśmy miejsce łapania i nie czekając nawet pięciu minut już jechaliśmy dalej. Kierowca słuchał bardzo ciekawego jazzu i znał się na tutejszych górach. Zaproponował nam kilka szlaków turystycznych.

Kolejny postój czekał nas w jakiejś małej miejscowości za Bolkowem, ale nie zdążyliśmy specjalanie nacieszyć okolicą, gdyż zatrzymał się nam pewien młody chłopak, który właśnie wracał z Wrocławia do domu po zaliczonej obronie pracy magisterskiej. Z nim przejechaliśmy całą Jelenią Górę.

Przed nami pozostał ostatni etap podróży.


Okazało się, że zrobiliśmy go w dwóch podejściach. Najpierw kilka kilometrów z miłym panem w sile wieku, by za chwilę przesiąść się do auta... na brytyjskich numerach i kierownicą z prawej strony. Nie bardzo wiedzieliśmy jak zareagować i próbowaliśmy zagaić po angielsku, ale szybko okazało się, że mamy do czynienia z naszym krajanem (oczywiście). On również znał się dobrze na górach i za jego radą wysiedliśmy przed centrum Szklarskiej Poręby i nieco modyfikując pierwotny plan, naszą górską wyprawę rozpoczęliśmy pod Wodospadem Szklarki.
Była godzina 14:05. 14:05-8:15= 5h 50min. Razem z przestankami to całkiem niezły wynik. Nikt nie gazował, nie wyprzedzał na trzeciego. Niestety rozmowa przez komórki to jak widzę norma u polskich kierowców. Ale podsumowując: przyjemna i bezpieczna jazda.

Po uiszczeniu drobnej opłaty za wstęp do Karkonoskiego Parku Narodowego (ja 5 zł, Agata 2,5zł), zaczynamy się wspinać,




dochodząc w niedługim czasie do wodospadu.


W tym miejscu kończyła się cywilizacja (w postaci sklepu i schroniska) i zaczynała prawdziwa górska wspinaczka na Łabski Szczyt.
Po drodze mijamy kilka grupek "schodzaczy", gdyż w tym akurat przypadku byliśmy jedynymi osobami poruszającymi się w górę. Dostaliśmy kilka ostrzeżeń przed stromością podejścia, strumykami na szlaku i podobnymi przeszkodami, co nas niespecjalnie zraziło.



Gdy opuściliśmy leśne ostępy naszym oczom ukazał się taki oto widok:


Tak, po ok trzech godzinach wspinaczki (nie wiem dokładnie niestety) osiągnęliśmy Halę pod Łabskim Szczytem czyli doszliśmy na wysokość 1168 metrów. Tu na ławeczkach obok schroniska zrobiliśmy sobie nieco dłuższy postój przed ostatecznym zdobyciem góry.


Po odpoczynku ruszyliśmy w dalszą drogę.


W tym miejscu nadal zastanawialiśmy się jak bedziemy nocować: czy w schronisku czy pod namiotem i chociaż schroniskowa odpowiedz była oczywistą, nadal nieśliśmy ze sobą plecaki zamiast zostawić je na miejscu <idiot>. Ale naprawdę ten namiot mnie korcił, a i trening siłowy się przyda.

Po drodze minęliśmy telewizyjną stację przekaźnikową


A po chwili naszym oczom ukazała się największa atrakcja tej okolicy czyli Śnieżne Kotły. Mówiąc prościej: kilkusetmetrowa, kamienista przepaść.

Panorama Śnieżnych Kotłów
Widok w dół Śnieżnych Kotłów
Widok ze szczytu

Nad przepaścią


 Szczyt został zdobyty! 1471 m n.p.m. Korciło nas jeszcze aby zobaczyć drogę, która po ok 6-7 godzinach zaprowadziłaby nas górskimi szczytami na najwyższą górę Karkonoszy, Śnieżkę. Ten kamienisty szlak to początek tej drogi:


 Niestety tą wyprawę zostawiliśmy sobie na następny raz, gdyż była po godzinie 20.
Wracając do schroniska nastąpiło częste w górach gwałtowne załamanie pogodny. Jednym słowem wlezliśmy w chmurę. Temperatura od razu zmalała o kilka stopni, a widoczność do kilkudziesięciu metrów.


Im niżej tym lepiej i wkrótce znów ujrzeliśmy przejrzyste niebo i piękny zachód słońca.


Okazało się, że musimy trochę poczekać na pokój gdyż naszych trzech współlokatorów wybrało się na wyprawę na szczyt (minęliśmy ich po drodze). Wnętrze schroniska okazało się bardzo przyjemne i te 25 zł od osoby za noc nie były specjalnie wielkim wydatkiem. Okazało się, że nasi trzej nowi towarzysze wybrali się na kilkudniowy trip po górach i Łabski Szczyt był ich pierwszym przystankiem.

Następnego dnia, w okolicach godziny 8:30, po śniadaniu wyruszyliśmy w drogę powrotną, biegnącą przez Szrenicę do Wodospadu Kamieńczyka aż do centrum Szklarskiej Poręby. Ten szlak był już najbardziej przyjazny turystom, ale co się dziwić, Szrenica to najbardziej znane miejsce w Karkonoszach. Najpierw drewnianymi pomostami, nad mokradłami, przeprawiliśmy się w okolice Hali Szrenickiej, gdzie po drodze minęliśmy grupę skalną o wdzięcznej nazwie Trzy Świnki:


Aby wejść na Szrenicę musieliśmy się ździełbko cofnąć (blee i to pod górę), ale to zawsze kolejny szczyt 1362 m n.p.m zdobyty! I to z jakim widokiem.

Panorama ze Szrenicy
Od tego momentu droga prowadziła już tylko w dół. Najpierw Hala Szrenicka.


Tu już wyraźnie było widać turystyczny charakter tego miejsca, gdyż szlak prowadził w dół szeroką wybrukowana drogą. W tym miejscu słowa szacunku dla gościa, który spokojnym, jednostajnym tempem zdobywał szczyt rowerem.

Kolejnym przystankiem na trasie był Wodospad Kamieńczyka, gdzie spotkaliśmy już całe tabuny turystów.


Było ok. godziny 11:55, gdy zaczęliśmy powrót do domu. Po jakiejś pół godzinie znaleźliśmy podwózkę do centrum Jeleniej Góry. Nareszcie mogliśmy ją zobaczyć z bliska.
Kolejny kierowca, który się zatrzymał zaskoczył nas pytaniem "Za ile ma nas podwieźć". Jako biedni studenci (ekhm, ekhm) nie dysponowaliśmy wolnym groszem, ale pan się chyba zlitował i wpuścił nas do swego stalowego rumaka. Jako mieszkaniec Szklarskiej Poręby poopowiadał nam sporo o górach i teraz spokojnie mogę robić za eksperta od górskich szlaków po Karkonoszach. Przyda się następnym razem. Muszę też zaznaczyć, że był to jak do tej pory najostrzejszy kierowca. Co chwilę kogoś wyprzedzaliśmy i czuliśmy wchodzenie w co ostrzejsze zakręty. W ten sposób dojechaliśmy na rozjazd pod samym Wrocławiem.

Cały czas zastanawiam się ile trwało czekanie na następne auto i waham cały czas między 3 a 7 sekund! Nawet nie zdążyliśmy z Agatą postawić toreb na podłodze, gdy zawołali nas do siebie dwoje młodych ludzi z pytaniem czy nie jedziemy do Katowic. No jasne, że jedziemy! Okazało się, że Andrzej i Kasia są starymi autostopowymi wyjadaczami i od razu poznali swoich ziomków. Co najśmieszniejsze okazało się, że mają spotkanie z koleżanką w... Bytomiu, a później jadą przez Katowice do domu do Żywca. Czyli i ja i Agata mieliśmy podwózkę niemal pod same drzwi!
Przeprowadziliśmy z nimi wiele ciekawych pogaduszek o podróżach nie tylko autostopowych. Okazuje się, że ci dwoje uczestniczą w pewnym niezwykłym projekcie. A mianowicie będą pokazywać kulturę żywiecką mieszkańcom Czarnego Lądu! Zainteresowanych odsyłał do ich stronki: Żywcem w Afryce
Swoją drogą bardzo spodobał mi się nomadyczno-pustelniczy tryb ich życia. Powodzenia!

I tak oto skończyła się nasza autostopowa wyprawa w nieznane góry. Czy jedna noc to nie za mało? Moim zdaniem wystarczająco. Góry są naprawdę niezłym weryfikatorem ludzkich umiejętności. Powiem Wam, że nie czułem się specjalnie zmęczony fizycznie czy psychicznie po tym dniu, ale naprawdę bolały mnie stopy, nogi i barki. I jestem pewien, że bez całodniowego odpoczynku po następnych 6 godzinach marszu ten ból wpłynąłby zdecydowanie negatywnie na moją psychikę i mógłbym stać się wielce niezadowolonym góralem. A tak wiem, że muszę jeszcze popracować nad kondycją, wiem, że Agata to twarda zawodniczka, na którą mogę zawsze liczyć i że mój nowiutki plecak (pierwszy taki w życiu!) zdał swój egzamin na medal!

Teraz nie pozostaje mi nic innego jak polecić wyprawę w Karkonosze, bo to naprawdę piękne góry, oraz zacząć przygotowywać się do ataku na Holandię!