Najlepszych, najciekawszych i najśmieszniejszych scen erotycznych w filmie wg pykmana
Miejsce Piąte
Rozpoczynam od sceny erotycznej, której w filmie... nie ma! A jednak ten fragment filmu Przeminęło z wiatrem z 1939 roku robi naprawdę piorunujące wrażenie. Jeśli się nad tym zastanowić to samo pokazanie momentów nie jest tu w ogóle potrzebne. Co prawda, aby zrozumieć wszystkie niuanse tej sceny wypada znać cały film (ale któż go nie zna? Niech się lepiej nie przyznaje), ale tak naprawdę wszystko jest jasne. Aby zrobić intrygującą, pełną napięcia scenę erotyczną wystarczy pokazać to co się dzieje Przed i reakcję już Po, by wiedzieć, że W Trakcie musiało być gorrrrrąco. A ileż miejsca zostaje dla wyobraźni! Cudo. Butler na prezydenta! Przyznajcie się dziewczęta, każda z Was chciałaby przeżyć coś takiego choć raz!
Gone with the Wind. Rhett carrying Scarlett up...
Miejsce Czwarte
Erotyka to przecież nie tylko seks, prawda? Czasem wystarczy tylko zmysłowy taniec i już wiadomo, że noc nie zakończy się spokojnym snem. Taniec, który prezentuje dziewczyna głównego bohatera Martwego Zła 2 (z 1987 roku) jest zaiste niezwykle poruszający! A sama dziewczyna... klasa laseczka! Któż oparłby się jej wdziękom?
Swoją drogą film ten pokazuje dokładnie podejście Amerykańskich filmowców do tworzenia ruchomych obrazów. Jak nietrudno się domyślić opisywany film jest sequelem powstałego w 1981 roku filmu "Martwe zło". Był to film niszowy, naprawdę niskobudżetowy i jako taki nie poddający się żadnym restrykcją czy regułom. Jest brutalny, obrzydliwy, a do tego zawiera pewną dawkę golizny, ze sceną gwałtu dokonywanego przez drzewo na jednej z bohaterek na czele (tak, zgwałcona przez drzewo. Dobrze przeczytaliście).
Martwe Zło 2 nadal jest brutalne i obrzydliwe, ale próżno szukać tu gołych cycków. Film jest wyraźnie robiony z myślą, by faktycznie zostać wyświetlanym w kinach, a nie tylko na tajnych pokazach u napalonych studentów. Tak więc flaki i odcięte głowy są OK. Ale już nagie ciała są Be. Tak to wygląda w Ameryce. I jest to o tyle dziwne, że akurat lata osiemdziesiąte były dość frywolne, a cięty język i bohaterowie zaliczający panienki na lewo i prawo byli czymś normalnym (z podobną sytuacją mamy do czynienia w przypadku dwóch pierwszych części "Terminatora"), ale jeśli chciałeś mieć odpowiednią klasyfikację wiekową filmu, musiałeś wyciąć cycki. Obecnie, pomimo sporej popularności komedyjek w stylu „Wiecznego studenta” (które to filmy są często direct-to-dvd), nadal, aby w Ameryce zrobić kasowy film z gołymi babami, trzeba mieć... jaja.
Ale wróćmy do meritum. Zapraszam na show! Groovie!
Miejsce Trzecie
Oh Chel... Droga do Eldorado, animacja DreamWorksa z roku 2000 zawiera, wg mnie, najostrzejszą i najbardziej bezpośrednią scenę erotyczną jaka znalazła się w filmie skierowanym do dzieci (bo w animacjach dla dorosłych bywało znacznie ostrzej). I do tego główna bohaterka! Mniam. Nie jest to może pierwsza laseczka animacji, wszak większość bohaterek Disney'a jest wielce urodziwa, ale rzadko zdarza się postać tak jawnie emanująca seksem jak tutaj. W filmach Disney'a bohaterki (nawet tak roznegliżowane jak Mała Syrenka) zawsze są bardziej słodkie i klasycznie piękne niż wyzywające. Chel to co innego. Zresztą spójrzcie na nią! Ten strój (a raczej jego brak), te biodra, te nogi, te plecy, te włosy, te usta. To ostra dziewczynka, na której widok ma ślinić się męski ród. I tyle! Wyuzdaniem mogą się z nią równać tylko bohaterki starych kreskówek Warner Brothers czy ewentualnie Jessica Rabbit z „Kto wrobił królika Rogera”. Ale jeśli o mnie chodzi Chel jest bezkonkurencyjna.
(Bądźcie cierpliwi i oglądajcie bez przerwy, bo po pierwszych pieszczotach następuje zmiana dekoracji, by powrócić do bohaterów i zakończyć wielkim finałem... "Że mam fart")
Miejsce Drugie
Nareszcie będą momenty! Nareszcie seks! Koleś, tytuł posta to najlepsze sceny erotyczne, a ty dajesz jakiś shit. Ale ta gorąca scena z filmu Z drugiej strony (2005) również daleka jest od zwyczajności. Tym razem jednak trzeba streścić choćby pobieżnie fabułę filmu, by zrozumieć o co ho. Głównymi bohaterami filmu są Meryl i Nick. Ta pierwsza właśnie wróciła z pogrzebu ojca, a co więcej była świadkiem śmiertelnego wypadku, więc nie dziwota, że jej myśli koncentrują się głównie na temacie śmierci. Jest również ilustratorką i malarką, więc wszystkie jej wizje przyjmują postać kreskówkowych animacji (już choćby dla nich warto obejrzeć ten film!).
Myśli Nicka również koncentrują się na śmierci, a to z tego powodu, że właśnie dowiedział się, że ma raka. Jest fotoreporterem, który ostatnimi czasy spędzą większość czasu na przeglądaniu internetu i szukania informacji o swojej chorobie. Dlatego jego wizje przyjmują postać zdjęć lub artykułów/animacji.
Drogi Meryl i Nicka splotą się ze sobą i, jak to często bywa wśród dorosłych ludzi (ale mnie się wydaje, że to nieprawda), trafiają w końcu do łóżka. Początkowo wszystko idzie opornie i sztywno, ale z biegiem czasu... Jeśli o mnie chodzi, to nie spotkałem wcześniej w kinie seksu pokazanego w sposób tak terapeutyczny i uzdrawiający! Coś pięknego. I zupełnie naturalnego. Seks is grejt!
Miejsce (tam dam dam dam) Pierwsze!
Poszukiwacze zaginionej Arki zawierają moją ulubioną scenę erotyczną. Wszystko jest tu na miejscu i zrobione tak, by maksymalnie przykuć uwagę. Ta scena pojawia się w idealnym momencie i jest idealnym przerywnikiem dla ciągu nieustających scen akcji.
A bohaterowie i ich zachowanie! Wszystko co do tej pory zaszło między dwojgiem „kochanków” zostaje skumulowane i jednocześnie ostatecznie rozwiązane. Niby tylko gadają, tylko się przekomarzają, a ogląda się to tak samo dobrze jak sceny akcji. Majstersztyk!
(Przegrałem z systemem. By zobaczyć scenę, o którą chodzi kliknijcie w okolice 0:02:35 minuty)
(Przegrałem z systemem. By zobaczyć scenę, o którą chodzi kliknijcie w okolice 0:02:35 minuty)
Mój TOP może wydawać się nieco dziwny i rozczarowujący, ale ja po prostu lubię oryginalnie pokazaną intymną sferę życia. W kinie mamy seksu od groma, ale w większości wypadków (szczególnie w kinie made in USA) z wyidealizowaną jego formą. Wszystko zawsze piękne, guziczki rozpinające się same i z satysfakcją gwarantowaną. A przecież w prawdziwym życiu nie kochamy się z „dziesięciu ujęć kamery”, a gdy popatrzeć na „momenty” z zewnątrz, to okazuje się, że jest to dość prosta i co tu ukrywać dość zabawna czynność, a przecież naszego seksu powszedniego nie oddalibyśmy za żadną, choćby najostrzejszą, scenę filmową. I co z tego, że raczej nie dogonimy ideału. Fuck it!
Ps. Jak ja nie cierpię słowa seks, a tym bardziej sex. Zdecydowanie bardziej wolę się z kimś kochać, bo takie wyrażenie zawiera w sobie od razu bliskość uczuciową, a nie tylko fizyczną. Ale to również nie jest do końca dobre określenie. Z wiadomych przyczyn. Ludzie czy my w Polsce nie możemy mieć własnego, osobnego, normalnego słowa? Bo albo wielkie uwznioślenie, albo zagraniczny wyraz, albo wulgaryzm. Więc albo myślimy „o tym” jako o świętości lub z drugiej strony jako o czymś szatańskim czy czysto fizjologicznym. Nie ma mocnych. Seks to seks i już.
Mokrych snów życzę!