wtorek, 8 marca 2011

It's Your Destiny!

Mój Paweł, mój skarb! Kochałam go i on kochał mnie. Chcieliśmy się pobrać, planowaliśmy wspólne życie. Ale mój Ukochany popełnił jeden błąd, a mianowicie zatrudnił się w bazie doktora Chcę Podbić Świat (w skrócie dr CPŚ) na stanowisku nocnego stróża. Dr CPŚ rządził całym miastem, jeśli chciałeś pracować musiałeś zatrudnić się u niego. Jego plany były bardzo tajne i niewielu ludzi wiedziało, co się tam naprawdę dzieje. Mój Paweł ze względu na wykształcenie mógł sobie pozwolić tylko na taką pracę. Chciał nas utrzymać, więc pracował ciężko i sumiennie. I wszystko układało się dobrze. Byliśmy tacy szczęśliwi.
I wtedy pojawił się On! Wybraniec. Tylko on mógł powstrzymać dr CPŚ przed zniszczeniem świata. To było jego Przeznaczenie. Jego sens życia. Podobno na początku nie chciał podjąć się zadania, ale Mistrz DuperMaster w końcu go przekonał. „Nie uciekniesz przed swoim losem” mawiał. I tak oto Wybraniec trafił do bazy dr CPŚ, przedarł się przez zagony strażników, pokonał doktora i zbawił świat. Słyszałam, że teraz żyje sobie gdzieś na południu kraju i hoduje truskawki, pogodzony ze światem. Wie, że wypełnił swą misję.
Ale dlaczego pojawił się w bazie akurat, gdy mój Paweł miał dyżur? Czy przeznaczeniem mojego Pawełka było zginąć z ręki Wybrańca? I to w kwiecie wieku. I zostawiać młodą narzeczoną samą? Taki był Plan? To wiecie co? W piździe mam taki interes!

Świat wg reklamy (i nie tylko) część II

Perwoll
Klasyka klasyki! Chyba nie ma osoby, która nie słyszała słów „Nie, wyprane w Perwollu!” Zazdroszczę osobie, która wpadła na pomysł tej reklamy! Lata lecą, a tu się nic nie zmienia. Wyobrażam sobie, że autor (lub autorka) wyleguje się teraz na jakiejś gorrrrącej plaży i tylko co jakiś czas sprawdza stan konta, na które wypływają tantiemy za coraz to nowe wersje klipu. Jestem prawie pewien, że jeszcze moje wnuki będą się zastanawiać, jakim cudem ta pani nosi ze sobą w torebce taką wielką butlę płynu i wcale się nie męczy! W czasach kiedy nie można liczyć na polityków, religię ani na pogodę, Perwoll zapewnia nam pewną stałą w życiu, na której zawsze możemy się oprzeć!

Ibum
Ibum, ibum ibum ibum ibum ibum ibum ibum.... Przerwijcie tę melodię, przerwijcie!!! AAAaaaaa czuję jak ktoś przejmuję kontrolę na moim umyssssssłeeemmm. Mmm. Yes my master?

Dużo produktów
Skoro w temacie melodii już jesteśmy kilka słów o reklamach w których wykorzystywana jest znana melodia lub jakiś szlagier muzyczny, ale z tekstem zmienionym tak, żeby zachwalał produkt. Znacie? Pewnie, że znacie. Ja jeszcze rozumiem człowieka, który napisał taki tekst. To jakiś anonimowy, zakompleksiony poeta na dorobku. Ale już trudniej zrozumieć mi osoby, które śpiewają takie teksty! Nie wyobrażam sobie, że siedzę w studiu nagraniowym i daje z siebie wszystko śpiewając np. „Zabiłem zgagę, cóż to dla mnie jest”. Wstyd by mi gardło zasznurował! Ale jak widać chętni zawsze się znajdą. A więc wszyscy... trzy... cztery i... Zabiłem zgagę, cóż to dla mnie jest!

Gość Specjalny: KLAN!
Serial, który na równi z reklamami pokazuje jak realistycznie radzić sobie z ponurą rzeczywistością. I „Klan” lojalnie ostrzega: nie wysyłaj swojej córki na kurs tańca towarzyskiego. To się może skończyć tylko na dwa sposoby.
Pierwszy to taki, że Twoja córka zostanie sprzedana przez handlarzy żywym towarem do jakiegoś zapyziałego burdelu.
W drugim wypadku, jeśli uda jej się uniknąć tego ponurego losu, najprawdopodobniej ulegnie wypadkowi i może stracić oko!
Taaaak. Sam chodziłem na podobny kurs i faktycznie... Sodomia i Gomoria! Na co drugich zajęciach pojawiali się obleśni dziwk-hunterzy, a na każdych jednych ktoś łamał sobie rękę lub nogę. Tak było. Serio! Jak sądzę twórcy „Klanu” woleliby by młode dziewczęta spędzały wolny (a może lepiej każdy?) czas w galeriach handlowych. I słusznie! Trzeba popierać samodzielność w kwestii zdobywania dóbr materialnych.
I ja wcale nie oglądam Klanu!

Wyślij PIT przez internet.
Uwaga cytat: „Do Urzędu Skarbowego przyjdź jeśli masz naprawdę ważny powód, PIT wyślij przez internet”. Tym razem bez cienia ironii. Co do kurwy nędzy to ma znaczyć? Urzędasy z US to są jakieś zwierzątka zagrożone wymarciem, że nie wolno im przeszkadzać i ich denerwować?! No przecież, że przeciętny szary obywatel przychodzi do urzędu (lub jest do niego wzywany) dla własnej przyjemności. Tak samo jak do lekarza. I to oczywiście obywatele zażądali sobie wypełniania tych jakże prostych, jasnych i czytelnych druczków, z którymi poradziłoby sobie nawet małe dziecko i to oni z zmusili rząd by nakazał dostarczać je raz w roku. Sam o to walczyłem u boku stoczniowców z Solidarności. I to również wina obywateli, że nie siedzą grzecznie przy kasie w Realu albo na dole w kopalni, tylko zakładają firmy czy inne gospodarstwa rolne i zawracają dupę urzędnikom. Nic nie mam do takiej formy dostarczenia rocznego rozliczenia (ani nawet samej reklamy, bo jakiś tam poziom trzyma), ale na Miłość Boską to jest przede wszystkim ułatwienie dla mnie! Miło jest wiedzieć, że po raz kolejny wydano kupę publicznych pieniędzy, by stworzyć materiał, który tak naprawdę obraża zwykłych ludzi. Dzięki ci o Żondzie! Aż się prosi o jakaś akcje na FB pod tytułem "W tym roku przynieść swój PIT osobiście. Pokaż, że US jest dla ciebie ważny!"

niedziela, 6 marca 2011

Indi 4

Z okazji emisji na TVP2 (06.III.2011) filmu „Indiana Jones i królestwo kryształowej czaszki” postanowiłem napisać co nieco o tej kontrowersyjnej części przygód najbardziej znanego archeologa, bo chociaż jestem facetem, kocham Indiane miłością prawdziwą i szczerą.
„Królestwo” nie jest najlepszą częścią serii, to mówię od razu, ale mimo to uważam go za kawał porządnego kina przygodowego. 
Wybaczcie, że wywód będzie nieco chaotyczny, ale o prawdziwej miłości nie da się pisać na zimno.

Spielberg, podobnie jak przy kręceniu „Świątyni zagłady” popełnił jeden błąd: zbytnio zaufał Lucasowi i nakręcił film w taki sposób, jaki chciał tego twórca „Gwiezdnych wojen”.
Z grubej rury: wybaczyłem kosmitów, gdy tylko zobaczyłem w finale filmu wygląd ich pojazdu. No ludzie, toż to przecież prawdziwy latający spodek, wywiedziony bezpośrednio z klasycznych filmów s-f (lub ew. z filmu „Marsjanie atakują” Burtona). Bardziej stereotypowy już być nie mógł.
I tu pojawia się właśnie problem. Bez znajomości kontekstu, do którego odnosi się film, można naprawdę zgrzytać zębami patrząc na to co dzieje się na ekranie. Jest to moim zdaniem druga najpoważniejsza wada filmu. Poprzednie części sagi również odwoływały się do poetyki kina sprzed lat, ale można je było spokojnie oglądać będąc całkowicie nieświadomym tego faktu. Filmy broniły się same i nie trzeba było wiedzieć, że są jakimkolwiek pastiszem. W czwartej części to już niestety nie przejdzie. Zmieniła się właśnie podejście do nowych przygód archeologa.
Jeśli wcześniej filmy te odwoływały się same do siebie, czyli kino przygodowe do kina przygodowego, tak teraz kino przygodowe odwołuje się bezpośrednio do kina s-f.
Jest to jednak zgodne z okresem, w którym dzieje się sam film, czyli z latami pięćdziesiątymi. Indiana się zestarzał, wróg się zmienił, tak samo jak i cel wyprawy. A lata pięćdziesiąte w kinie klasy „B” należały do tandetnych filmów s-f i strachu przed komunistami (i zagrożeniem atomowym), co często łączyło się w jedno jako, że przybysze z Marsa uosabiali najeźdźców zza żelaznej kurtyny. I to jest bezpośrednio przeniesione na ekran. Może nawet zbyt bezpośrednio.
Aaaa i jeszcze był Tarzan. Tak chodzi mi o niesławna scenę pośród lian.
To wszystkie elementy składają się na nowego Indianę. Trzeba na niego patrzeć tak jak na to zasługuje czyli z przymrużeniem oka. Oglądanie go na klęczkach i przez pryzmat własnych oczekiwań nie przyniesie niczego dobrego.

Jest jednak element, który w tym filmie wkurzył mnie niesamowicie i czego nie potrafię wybaczyć Spielbergowi (tak to ta pierwsza najpoważniejsza wada :)). Komputerowe zwierzątka. GRRRRR! Steven był jednym z ostatnich wielkich twórców kina efekciarskiego, który potrafił dozować CGI efekty, robić tak by ich nie było widać! A tu co? Komputerowe pieski preriowe, komputerowe małpki, komputerowe mrówki! 0 realizmu! Gdzie im tam do małpki z „Poszukiwaczy” czy robali ze „Świątyni”. To po postu porażka. Steeeeeeeven why?????? No i zakończenie filmu, było jakieś takie zwykłe. Miasto w dżungli, jakieś przekładnie, otwieranie tajnych przejść itp. banały. No i śmierć głównego czarnego charakteru... taka mało efektowna. I scena z bombom atomową. I nie wykorzystana postać Marion. I artefakt, który wszyscy mamy gdzieś (tak samo jak kamienie Sankhary z drugiej części) . I... mógłbym jeszcze wymieniać, ale nie widzę potrzeby. Film spokojnie broni się scenami akcji, humorem i Harrisonem Fordem. Pięć minut wystarczyło abym przyzwyczaił się do starej i zmęczonej twarzy aktora. On JEST Indianą i nic tego nie zmieni, chłopak pokazuje, że nadal daję radę.
Cudowna scena pokazująca bohatera po raz pierwszy (ten cień!), lepsza nawet niż introdukcja w „Poszukiwaczach”. Scena na motorze, scena w dżungli, scena w magazynie. Świetne kino akcji. A zakończenie z kapeluszem? MAJSTERSZTYK! No i cudowna, prześliczna Cate Blanchett (a co mnie obchodzi jej akcent)!
Indiana Jones i królestwo kryształowej czaszki to sama śmietanka współczesnych, ale klasycznych filmów przygodowych! I basta.