czwartek, 24 lutego 2011

Dobra Kochanka

Kim jest Dobry Kochanek wiemy doskonale. Co chwilę jesteśmy zasypywani w prasie (i tv, a co!) artykułami na ten temat. I to nieważne czy jest to czasopismo kobiece czy męskie czy jakiekolwiek inne. Wszyscy wiemy, że Dobry Kochanek musi być szarmancki i czuły przed. Szarmancki i czuły po. Szarmancki i czuły w trakcie. Musi zapewnić kobiecie długą grę wstępną, zasypywać ją czułościami (przed, po i w trakcie), słuchać sygnałów, które wysyła jej ciało i umysł. Dążyć do jej pełnego zaspokojenia. Nie zostawiać samej sobie po, wtedy to dopiero należy być czułym. I jeszcze wiele innych. Znacie to na pewno.
Kim więc jest Dobra Kochanka? No jeśli Dobry Kochanek jest naprawdę taki Dobry i zapewni swojej kobiecie wszystko to, czego tylko ona potrzebuje, to definicja Dobrej Kochanki będzie brzmieć tak: "Dobra Kochanka to chętna kobieta, która, za przeproszeniem, rozłoży przed tobą nogi".
No bo przecież z Dobrym Kochankiem kobieta nie będzie leżeć jak kłoda i wpatrywać się w sufit, tylko odda się całkowicie i w pełni, a nawet pozwoli zaprowadzić się w rejony, w których być może nigdy jeszcze nie była.
Tak jest ułożony świat i koniec. Jeśli kobiecie będzie dobrze to i wam będzie dobrze! I może nawet ona czasem zgodzi się na szybki numerek w biurze. Ale to zdecydowanie po dłuższym treningu. Co myśli i czego chce facet nie ma znaczenia, no ale przecież nikt nie mówił, że będzie łatwo.
Ale jak zostać takim Dobrym Kochankiem (przecież wszyscy tego pragniemy, prawda? mrauuuu!)? Wydaje mi się, że są dwa sposoby.
Pierwszy to wziąć do łapki po raz kolejny artykuł "Jak zadowolić kobietę", który znaleźliśmy w "Pani domu" czy innym Playboy'u", zaznajomić się dokładnie z jego treścią i modlić się o to, że będziemy potrafili wcielić teorię w praktykę.
Drugi sposób to znaleźć odpowiednią kobietę, która na jakiś czas (bo nie myślcie, że na wieczność!) wcieli się w rolę Dobrego Kochanka i pokaże wam w praktyce co i jak. No ale, że efektem ostatecznym ma być wyhodowanie z was Dobrego Kochanka, więc bilans i tak wypada na zero. Kiedyś oddacie wszystko z nawiązką.

A więc Panowie wszystko w waszych ekhmmm... rękach!

Kinder nauczanie

Mam właśnie w rękach ulotkę przedstawiającą głównych bohaterów, reklamowej w tv nowej kolekcji figurek "Funny Students. Szkolna wycieczka" z jajek niespodzianek (jak skąd mam? 5 letni syn sąsiadów miał, to pożyczyłem, ot co. Skąd...co to za różnica pffffff).
Wśród postaci znajdziemy Bolka Nieuka, Szymka Muzyka, Leona Prymusa, Edka Nicponia, Romka Wynalazcę, Walentego Romantyka oraz Hele Ślicznotkę i Panią Jolę.
Nie wiem w jakim kraju powstał pomysł na tę kolekcję, ale odetchnąłem z ulgą. Ja myślałem, że to nasz kraj jest maksymalnie zacofany jeśli chodzi o podział ról damskich i męskich oraz temat szeroko pojętego równouprawnienia. Jak widać myliłem się... idziemy równo z innymi.
W klasie Funny (?) Students znajdziemy tylko dwie przedstawicielki płci żeńskiej z czego jedna jest ślicznotką i niczym więcej, a druga panią nauczycielką, bo przecież tylko taki zawód przystoi statecznej kobiecie. Hela jest śliczna i tyle. Nie ma Heli romantyczki, Heli Prymuski, a nawet Heli Rozrabiaczki. Masz leżeć i pachnieć. Od razu pojawia się skojarzenie z biedą Smerfetką w świecie Smerfów. Albo z polskimi reklamami produktów spożywczych w proszku. Tam zawsze to gospodyni uczy młodą adeptkę zawodu kury domowej. Mama nigdy nie gotuje z synem. I oczywiście obie dzierlatki są przeszczęśliwe mogąc razem postać przy garach.
No ale jeśli już przedstawiciele płci męskiej są na tyle rozgarnięci, żeby być w stanie otworzyć opakowanie i zalać je wodą (no czasem pokroją nawet cebulę), to jest to ukazane jako ogromny sukces i zwykle kończy się podziękowaniem dla "trenerki". Oczywiście tatuś gotuje tylko z synem, nigdy z córką (no może raz widziałem jak ojciec z córką piekli ciasto, ale to była chyba reklama "dubbingowana").
Podobnie w reklamach  "normalnych" proszków... tylko kobieta wie jak zrobić pranie, by pachniało ogrodem. Czasem tylko zdarzy się dobra, zagraniczna reklama sprzętu AGD (bo nie istnieje takie coś jak dobra reklama proszku), w którym pokazany jest facet potrafiący obsłużyć te 3 przyciski pralki lub zmywarki.
I nie słyszy się w mediach jakiś specjalnych lamentów nad reklamami tego typu. Dopiero gdy ktoś wprost i po chamsku podejdzie do tematu, jak to robili np. ci od dezodorantu AXE, jest wrzawa i rozruchy. O których szybko zapominamy.
A to nie tędy droga! Jeśli chcesz komuś zrobić pranie mózgu i przekonać go do swoich racji rób to a) długo b) systematycznie c) bez zbytniego wychylania się d) i w taki sposób żeby twoja wersja świata wyglądała na tę naturalną i e) najlepiej zacznij edukację od najmłodszych lat.
Kinder niespodzianka opanowała tę lekcję perfekcyjnie. Będę wypatrywał kiedy dzieciak sąsiadów znów przyniesie coś ciekawego. Howhg!

środa, 23 lutego 2011

Słowa uniwerslane... w piosence!

Oczywiście osobiście nigdy nie liczyłem ale mam solidne podstawy, by uważać, że słowami najczęściej pojawiającymi się w piosenkach (może oprócz zaimków i spójników) są "love" i "baby". Znajdziemy je praktycznie wszędzie i w każdym rodzaju muzycznym. No ale w końcu przyjdzie taki moment w naszym życiu (o! Słowo "life" też popularne), że stwierdzimy "dość piosenek o miłości", a i zespołowi hard, heavy, satan my master metalowemu też nie zawsze przystoi wplatać w lirykę słowo bejbi.
Po długich badaniach doszedłem więc do wniosku, że istnieją słowa dużo bardziej uniwersalne, które pasują zawsze i wszędzie. Sprawdzą się równie dobrze w disco polo, w ambient techno, w romantycznym popie, w klasycznym rocku, w punku, a i metalowiec nie musi się ich wstydzić.

Te słowa (wyrażenie?) to oczywiście: LA LA LA (...).

Ilość wykorzystania poszczególnych "la" zależy tylko i wyłącznie od inwencji twórcy. Słowa te pasują do piosenek smutnych i wesołych, poważnych i luzackich.

Ale uwaga! Słów la la la (...) nie można używać "od tak sobie"! To nie "love" czy inne "bejbe" żeby wsadzać je gdzie się tylko da! Potrzeby jest pomysł, koncepcja, by dobrze je wykorzystać, gdyż pomimo swojego uniwersalizmu (brzmią dobrze praktycznie w każdym języku!) są one raczej przeznaczone dla profesjonalistów, ale ich odpowiednie użycie może dać porażający efekt!
I proszę się nie śmiać, ja to wszytko piszę na poważnie i by nie być gołosłownym, przytoczę kilka przykładów.

Czym była by piosenka Pop Iggego "Pasażer" bez la la la??
A intro do "Self Esteem" The Offspringa nie miałoby swojej mocy.
Albo cudowny pasaż w epickiej "The prophet song" Queenów.
Kto z nas wiedziałby, że "Nie ma wody na pustyni" , gdyby Bajm nie zaśpiewał mocarnie LA LA LA?

To tylko kilka przykładów, sami na pewno znacie ich dużo więcej.
Na koniec powiem tylko tyle: bądźcie czujni, "la la la" czai się wszędzie!

sobota, 19 lutego 2011

Świat wg reklamy część I

Always
Okazuje się, że założenie podpaski poprawia nastrój lepiej niż Prozac! Już kupiłem zapas na pół roku. No i Tip Top!
Zobacz: http://www.youtube.com/watch?v=1qm9UzaKE3g

Leki I
Moja dieta: pastylka na odporność, tabletka od bólu głowy + (na wszelki wypadek) ta od zatok, kolejna na trawienie, syropek na kaszel, jedna multiwitamina, kapsułeczka na skórę, włosy i paznokcie. Do tego lek na stawy, taki który buduje wątrobę (w końcu leki ją niszczą i trzeba się bronić prawda?), tabletka na kaca, pigułka odchudzająca, coś na uspokojenie, na potencję i na drogi moczowe. A wszystko popite pluszzzzzem na rozwój mózgu. No i obiad z głowy! Wszystko kolorowe i pyszne (nie biorę FluControl, bo ma najgorszy smak!) i do tego w maksymalnych dawkach. Yeah!

Gillette
Jazda na motorze to zabawa tylko dla prawdziwych mężczyzn, bo grozi... PODRAŻNIENIEM SKÓRY!!! Ja pierdooooo*****lę jak to dobrze, że jestem mięczakiem. W życiu nie wsiądę na motor. To zbyt duże ryzyko.

Jakiś proszek na odchudzanie
Uwaga cytat! "Zamień kluseczki na figurę laseczki"
********brak mi słów*********
Zobacz: http://www.youtube.com/watch?v=vZGMmcApCSg

Leki II
Okazuje się, że lekarstwa nie tylko zastąpią nam obiad (patrz wyżej) ale są również kolejnym członkiem rodziny, któremu, po zażyciu, postawimy torta i zaśpiewamy Sto lat! Chodź tu moja viagreczko, poczytam Ci baje.
Zobacz: http://www.dailymotion.pl/video/x7f27o_stodal-syrop-2008-reklama_fun 

Ciąg dalszy (niestety) nastąpi...

piątek, 18 lutego 2011

Czułe słówka


ONA: Mój misiaczku. Skarbie. Kochany. Pragnę cię. Kocham.

JA: Słoneczko moje. Pszczółko (uwielbiała, gdy tak ją nazywałem). Ukochana. Jesteś piękna.

Moja pierwsza dziewczyna. Młodość. Ale bez przesady, nie byłem żadnym tam gówniarzem, jakoś tak późno zacząłem. Liceum. Tak, młodość. Pokłóciliśmy się o coś i związek się rozpadł. Ona się szybko pozbierała (przy pomocy jakiegoś kolesia), ja tak dobrze nie miałem. Zresztą jeśli się nad tym dobrze zastanowić, to nie była ona jakąś specjalnie wyjątkową dziewczyną.

Nie to co Basia. To było prawdziwe uczucie! Ależ ja ją kochałem. Była moim skarbem, kwiatuszkiem, cukiereczkiem, maskotką. Ale nie pszczółką. Zachowałem jakiś szacunek dla mojej pierwszej miłości. Basia często słyszała jak bardzo ją kocham, że oddałbym za nią wszystko, że jest prześliczna, najpiękniejsza, że uwielbiam jej ciało. Ona rewanżowała się słowami: jesteś dla mnie najważniejszy. Ależ z ciebie przystojniak. Szaleję za tobą. Chcę być z tobą na zawsze. Uwielbiam cię. Wyjechała w czasie pewnych wakacji za pracą i jakoś tak wyszło, że związek nie przetrwał. Nawet kontaktowaliśmy się od czasu do czasu... Od lat nie miałem od niej wieści.

Od Moniki słyszałem, że jestem wspaniały, mądry, zabójczo przystojny i jakże świetny w łóżku. Byłem jej promyczkiem, kochaniem, skarbeczkiem. Kocham cię, ubóstwiam, szaleję, żadna mi cię nie odbierze. Tak do mnie mówiła. Ja nazywałem ją moim koteczkiem, pszczółką, skarbem najcenniejszym. Cukiereczka używałem rzadko, z tego względu, że była to ulubiona słowna pieszczotka Barbary. Wielbiłem, kochałem, tuliłem, pieściłem. Nawet się oświadczyłem. Szeptałem: nie mogę bez ciebie żyć (ja bez ciebie też nie), chcę móc się z tobą zestarzeć (i ja o tym marzę. misu), mieć z tobą dziecko (dwójkę!). Tak było do czasu, gdy poznałem Natalię. Gdy Monika dowiedziała się o tej znajomości, mogłem już tylko oddać pierścionek z diamentem do lombardu.

Ach, Natalia. Kobieta mojego życia. Mój skarb, cukiereczek, pszczółka, kotek, misiaczek, ptysiek. Często mówię, że ją kocham, uwielbiam, że chętnie bym ją schrupał. Pragnę, kocham, wielbię. Pragnę kocham wielbię. Pragnękochamwielbię. Tak Natalia jest cudowna. Naprawdę. Wiem, że to z nią zwiążę się na stałe. Przyszłość będzie naszą wspólną ścieżką. To ideał. Nareszcie jestem prawdziwie szczęśliwy. Chociaż ostatnio strasznie mnie wkurza swoim zachowaniem. Wiecznie niezadowolona. Coraz rzadziej się uśmiecha. Nie to co ta nowa blondyna w biurze. Ta to ma czarujący uśmiech. Jutro muszę powiedzieć jej coś miłego.

Wiecie, że czasem muszę naprawdę się postarać, aby przypomnieć sobie imię mojej pierwszej dziewczyny...

czwartek, 17 lutego 2011

Bogini

Miałem 47 lat kiedy pierwszy raz zdradziłem żonę. Nie ja jednak byłem pierwszy. To ona mnie ubiegła. Od dłuższego czasu podejrzewałem, że ma romans, a gdy te podejrzenia okazały się faktem nawet się nie wściekłem. Nie od razu. Czułem pustkę i obojętność. Nasze wspólne życie rozpadło się już dawno. Nadal śpimy w jednym łóżku, ale jest to chyba jedyna rzecz, która nas jeszcze łączy i zbliża fizycznie. Dosłownie. Śniadania, obiady i kolacje jemy osobno. Co innego oglądamy, czego innego słuchamy. Każde z nas wychodzi i wraca kiedy chce. Nie omawiamy już ze sobą żadnych spraw, chyba, że dotyczą większej gotówki. Nie mamy dzieci. Sam nie wiem czemu. Tak wyszło. "Tak wyszło", nie ma chyba bardziej żałosnego wytłumaczenia. No cóż, za późno żeby się żalić.
Siedzę w jakiejś modnej tancbudzie i przyglądam się obcym dziewczynom. Liczę na to, że uda mi się którąś poderwać. Tydzień temu się nie udało. Ale to dlatego, że wyszedłem z wprawy. Czas niestety robi swoje. A najgorsze jest to, że w moim wieku nadal odczuwam wstyd. Nie mówię tu o młodzieńczym zakłopotaniu, które nie pozwala nawet zbliżyć się do dziewczyny, ale o przedziwnej mieszance zażenowania, upokorzenia i niedopasowania, którą czułem przebywając wśród tylu młodych ludzi. Mogłem wybrać się gdzie indziej, gdzieś gdzie bardziej bym pasował. Znam wiele takich miejsc. Może nawet tam byłoby mi łatwiej, ale chodziło mi o kogoś spoza mego świata. Mam dość spotykania ciągle tych samych nudnych "garniturów i garsonek". Ludzi, którzy trzymają poziom do momentu opróżnienia pierwszej butelki. Ludzi, którzy pod płaszczykiem elegancji i stylu robią świństwa od których mnie mdli. Muszę wyrwać się z bagna w które wpadłem, poczuć świeży powiew i oddychać pełną piersią. Dlatego jestem tutaj. Dyskoteka to w końcu sam żywioł, prawda. I takie też miało być to spotkanie. Żaden tam długotrwały romans z koleżanką z pracy. Pragnę szybkiego, jednorazowego, maksymalnie ekscytującego doznania.
Szukam młodej dziewczyny, której daleko do trzydziestki. Nie znaczy to wcale, że zależy mi na nastolatce, która weszła tu na podrobioną legitymację i której nikt przy zdrowych zmysłach nie sprzedałby piwa. Chcę już dojrzałej, ale nadal tryskającej życiem niewiasty. Ale czy to teraz da się poznać? Trzynastolatki wyglądają i zachowują się jak ich matki. Tryskanie życiem i spontaniczność? To też mrzonki. Jeśli w tym co piszą w gazetach jest choć odrobina prawdy to wygląda na to, że nastolatki potrafią być bardziej wyrachowane i bezwzględne niż ludzie z mojego pokolenia. Nie chcę pustej lalki, zainteresowanej tylko sobą, no i może forsą. Ale jeśli już ktoś taki się zdarzy, to pewnie nie będę wybrzydzał, a uwzględniając moje dotychczasowe dokonania nie wiem czy poderwałbym przydrożną prostytutkę. Nie mam zamiaru się poddawać, nie tym razem. Tydzień temu, w zupełnie innej galaktyce, na własne oczy widziałem poddziadziałego kolesia, którego wręcz otaczały młode dziewczyny (mówi się „otaczał go wianuszek dziewczyn”, śliczne prawda?). Jestem pewien, że z jedną z nich wyszedł. Może nawet z dwiema. Czułem jednocześnie obrzydzenie i podziw: ten koleś zna zasady gry. A one?! Co najwyżej licealistki! I nie wyglądały na specjalnie onieśmielone. Stałe bywalczynie jak sądzę. Ciekawe ile z nich pochodzi z tych słynnych dobrych domów. Niektóre zapewne mają w dzienniku same szóstki. Wybrałem dyskotekę, a nie centrum handlowe, gdyż szansa spotkania małolaty jest tam zdecydowanie większa. Galerianki to zdecydowanie nie mój target.
Postanowiłem sobie, że tym razem dopnę swego. Mam wszytko co trzeba, wszystko czego nie miałem w młodości, czyli klasę, dobre ubranie, pełny portfel i dobry wóz stojący na parkingu. Nie mam tylko jednego: osiemnastu lat. Ale nadrobimy ten brak.
Od pewnego czasu miałem na oku dwie młode kobiety rozmawiające przy barze. Nie wyglądało na to by czekały na jakichś facetów i wyjątkowo dobrze bawiły się w swoim towarzystwie – choć nie były do siebie zbytnio podobne. Inny styl ubierania, uczesania, gust co do trunków. Jedna z nich była długowłosą brunetką o okrągłej twarzy. Ubrana była w czarną skórzaną spódniczkę sięgającą połowy uda z różowym paskiem. Miała czarne kozaki na wysokim obcasie i czarne kabaretki oraz czarną, wydekoltowaną, i równie obcisłą jak spódniczka bluzkę. Całe jej ubranie poprzetykane było mieniącymi się w świetle cekinami (a może metalowymi ćwiekami?). W uszach dostrzegłem srebrne kolczyki. Wszytko to podkreślone było mocnym makijażem, w którym dominowała fioletowa nuta. Widać było, że to ona jest ta „rozrywkowa”. Niestety, cały ten dość prowokujący strój nie ukrywał kilku zbędnych kilogramów. Nie była do końca w moim typie, jej twarz wydawała mi się zbyt pospolita, ot typowa dziewczyna z dyskoteki. Przesadne podkreślanie urody makijażem i ubiorem powoduje, że twarze i ciała zlewają się w jedną masę. Na tej pustyni identyczności szukam zielonej oazy. I wydaje mi się, że ją znalazłem. Towarzyszka brunetki miała smukłe rysy twarzy, kształtny nos i piękne oczy. I to te oczy najbardziej mnie przyciągały. Ze stolika, przy którym siedziałem dostrzegłem, że ma na sobie obcisłe dżinsy biodrówki i błękitną koszulkę zapinaną na guziki. Trzy górne i dwa dolne były odpięte, odsłaniając z jednej strony kawałek dekoltu (miała na sobie chyba jakiś wisiorek), a z drugiej pępek. Muszę przyznać, że podobał mi się jej brzuch. Oprócz tego wisiorka nie dostrzegłem innej biżuterii. Miała misternie upięte blond włosy, które w swej rozpuszczonej postaci sięgały jej do połowy ramion. Ale najważniejsze i tak były oczy.
Brunetka przyciągała mnie tą szczyptą perwersji, widoczną zarówno w stroju jak i w ruchach, co było łatwo uchwycić gdy kołysała się w rytm muzyki. Nie mogłem odmówić jej sporej dawki wdzięku. Ale to blondynka mnie zauroczyła. Właśnie tą swoja delikatnością. Jeśli już odwracałem się na ulicy za jakąś dziewczyną, to najczęściej były one w stylu tej blondynki. Nie zawsze trzeba mieć szorty odsłaniające pół pośladków żeby zrobić wrażenie. Wolę odrobinę tajemnicy, strój, który więcej obiecuje niż pokazuje. I ważna jest ładna buzia. A taką właśnie miała ta dziewczyna o blond włosach.
Postanowiłem dłużej nie czekać i spróbować jakoś je zagadać. Nie wyglądało na to żeby szybko miały sobie pójść, ale wolałem nie ryzykować. Żeby tylko dobrze zacząć! Otwartość i bezpośredniość, to musi zadziałać. Jak to dobrze, że tu muzyka nie gra tak głośno. Tydzień temu gdy dziewczyna po raz trzeci zapytał mnie „co?”, bo nie mogła dosłyszeć tego co mówię (a nie mówiłem zbyt pewnie), wiedziałem, że mogę już dać sobie spokój. Tym razem nie mogę na takie coś pozwolić. Muszą mnie słyszeć i muszą słyszeć dobrze.
- Czy mogę postawić paniom drinka? - Zapytałem banalnie, stając pomiędzy dziewczynami, nie wpychając się jednak za bardzo do przodu. Od czegoś trzeba zacząć, a na czas gdy rozmowa się rozwinie, miałem przygotowane oryginalniejsze teksty.
Obie spojrzały na mnie, a brunetka rzuciła, z dobrze wyczuwalną pogardą w głosie: „Mamy co pić”. I odwróciła się w stronę baru. Jej towarzyszka zrobiła to samo, ale jej usta nie wyrażały pogardy, pojawił się na nich raczej pobłażliwy, przepraszający uśmiech. Takiej reakcji się obawiałem, ale postanowiłem nie tracić zimnej krwi. Zrezygnuję dopiero, gdy wszelkie próby zawiodą. Tym razem zwróciłem się do brunetki, ona wyglądała tu na rozdającą karty.
- To może zatańczymy, zauważyłem, że świetnie się pani rusza – zdziwiłem się jak mocnym głosem wypowiedziałem te słowa. Spojrzała na mnie. Uśmiechnęła się szeroko, obejrzała mnie od góry do dołu... i odwróciła z powrotem w stronę baru, kręcąc głową. Ten uśmiech nie był już tak jednoznacznie negatywny jak poprzednio. Wydawał mi się kokieteryjny, byłem jednak w stanie takiego napięcia, że nie dał bym głowy za swoje osądy. Zastanawiałem się co powiedzieć dalej i nic nie przychodziło mi do głowy. Czułem jak się pocę, że każda sekunda jest na wagę złota, a te tak szybko uciekają. Już otwierałem usta, gdy brunetka odwróciła się do mnie, przytknęła usta do słomki i wypiła zawartość szklanki, którą trzymała w ręce.
- Wiesz co, może jednak się napijemy.
Nie było już wolnego krzesła, ale nie przeszkadzało mi to i wcisnąłem się miedzy dziewczyny. Szybko zapytałem czego sobie życzą do picia i zawołałem kelnera ruchem dłoni. Nie czekałem aż raczy mnie zauważyć, jak to często zdarzało mi się w młodości. Te czasy minęły bezpowrotnie. Zamówiłem dwa drinki i Fantę dla siebie. Gdy kelner przygotowywał mikstury, przedstawiłem się moim dwóm towarzyszkom. One odwzajemniły się tym samym. Blondynka miała na imię Róża, a brunetka Żaneta. I to właśnie Żaneta zapytała czemu nie napiję się czegoś mocniejszego. Na co odparłem:
- Przyjechałem samochodem, a nie piję kiedy prowadzę – Żaneta z kpiącym uśmiechem powiedziała, że to śmieszne przyjeżdżać autem na imprezę, przecież wiadomo, że trzeba się napić. – Wolę być panem swojego losu - odparłem – i nie być zależnym od kaprysów taksiarza. Miałem kiedyś przyjaciela, który pojechał się zabawić. I uwierzcie mi, miał po tamtej nocy niezłego kaca.
Na chwilę zawiesiłem głos i spojrzałem na swoje towarzyszki.
- Jeśli chcecie to opowiem wam jego historię, jest bardzo pouczająca.
Obydwie kiwnęły głowami.
- A więc mój przyjaciel, jak na prawdziwego faceta przystało, przyjechał na imprezę swoim wypasionym samochodem. Pił ile chciał, a później bohatersko proponował każdemu, że podwiezie go do domu. Było już rano, alkohol powoli wietrzał z krwi i umysłów, ale był nadal groźny. Jedna dziewczyna była nawet chętna pojechać z nim, ale na szczęście jej znajomy odwiódł ją od tego pomysłu. Mój przyjaciel wracał zatem sam. Wszystko szło dobrze, nie napotkał żadnego patrolu policji ani nic w tym stylu. Myślał, że ma farta. Dosłownie sto metrów przed domem potrącił młodego chłopaka, który spieszył się na poranny autobus, by zdążyć na zajęcia. Był studentem. Mój kolega znał go z widzenia. Chłopak wyglądał na ambitnego. Nie dowiemy się już czy zostałby magistrem. A teraz mój przyjaciel ogląda świat zza krat. Czasem go odwiedzam. To jedyny więzień na widzeniu, który naprawdę odbywa tam pokutę. To już inny człowiek - po tych słowach zrobiłem krótką pauzę, żeby się napić - Muszę wam się przyznać. Wykorzystuję go czasem. Gdy czuję pustkę, bezsens i smutek, wtedy go odwiedzam. On mi pomaga. Nie dlatego, że widzę kogoś kto ma się gorzej niż ja, nic z tych rzeczy. Widzę po prostu kogoś kto jest ponad te przyziemne sprawy. On przekroczył pewną granicę.
Jeszcze raz spojrzałem na moje rozmówczynie i dodałem "Ale pewnie was znudziłem tym wywodem, stary pryk nie będzie wam prawił morałów, co?"
Obie dziewczyny pokręciły głowami, widać było, że moja opowieść wywarła na nich wrażenie. Ich reakcja nie była dla mnie zaskoczeniem. Ten tekst wypróbowałem już kilkukrotnie w różnych sytuacjach i zawsze odnosił skutek. Pewnie dlatego, że to wszystko prawda. Ja nie potrafię zmyślać, wydaje mi się, że to donikąd nie prowadzi. Fikcja zawsze runie, zostawiając tylko zgliszcza. Śmiać mi się chce gdy oglądam amerykańskie filmy, w których jakiś pryszczaty gnojek wkręca dziewczynie, że jest, na przykład, reżyserem filmowym. Albo aktorem. Że załatwi im role, czy coś w tym stylu. Żeby tylko zaciągnąć ją do łóżka. Ale co nastąpi po przebudzeniu i kto tak naprawdę okaże się głupi i naiwny? Zawsze czekam na moment, w którym dziewczyna odkryje prawdę i wypieprzy gnoja na zbity pysk. Niestety koleś albo znika albo znajduje porządną dziewczynę, która wyprowadzi go na ludzi. Tak czy siak Happy End. Wtedy ogarnia mnie pusty śmiech. A może raczej smutek, bo jak bardzo trzeba być samotnym, żeby dać się zwieść, tak jak te bohaterki tych filmów?
Ja nie zmyślam i tyle. I jak widać dobrze na tym wyszedłem, bo od momentu gdy skończyłem opowieść, rozmowa zaczęła się w końcu kleić. Co jakiś czas rzucałem anegdotę, a one obie śmiały się z moich dowcipów. Dowiedziałem się paru istotnych szczegółów o moich towarzyszkach. Róża studiuje psychologię i mieszka sama z matką, która, jak się domyśliłem, podupadła na zdrowiu i jest zależna od córki. Żaneta studiuje socjologię i mieszka u koleżanki (która wyjechała). Obie poznały się jeszcze w liceum i spotykają się ze sobą od czasu do czasu.
Kupiłem kolejne dwa drinki, a dziewczyny stawały się coraz weselsze. Żaneta wyciągnęła mnie nawet na parkiet. Dawno nie tańczyłem w ten sposób. Przyzwyczaiłem się, że to ja prowadzę, a tu każdy był sobie panem, ale doszło do kilku cielesnych zbliżeń, więc nie będę narzekał. Widziałem, że Róża od czasu do czasu na nas spogląda. Gdy wróciliśmy na stołki, Żaneta zaczęła opowiadać jakąś historię, śmiejąc się co drugie słowo, ale przyznam szczerze, że nie słuchałem zbyt dokładnie. Skupiłem wzrok na Róży. Zauważyłem, że czasem ukradkiem na mnie spogląda. Aż w pewnym momencie nasze spojrzenia się spotkały. Boże, myślałem, że utonę w tych orzechowych oczach. O dziwo nie odwróciła wzroku, przyglądała mi się bardzo uważnie i jednocześnie sączyła drinka przez słomkę. Na mgnienie oka (tak przynajmniej mi się wydawało), spojrzałem na tę słomkę. A w zasadzie na ten jej odcinek, który trzymała w ustach. Były one pomalowane różową pomadką, a dla lepszego efektu również błyszczykiem. Pomyślałem, że dawno nie widziałem tak ponętnych ust. Dostrzegłem też błysk śnieżnobiałych zębów. Mój wzrok sunął w dół, nadal wzdłuż słomnki. Zauważyłem, że na jej szyi perli się kilka kropel potu. W tym momencie poczułem zwyczajne, fizyczne podniecenie. Miałem nadzieję, że niczego nie było po mnie poznać.
Żaneta chyba skończyła swoją opowieść, bo wstała i stwierdziła, że musi się udać do WC. Kiwnęła głową na swoją przyjaciółkę, ale ta gestem odmówiła, więc Żaneta poszła sama. Chwilę siedzieliśmy w milczeniu, aż Róża w końcu się odezwała.
- Czego szuka w takim miejscu żonaty facet?
Ani słowem nie wspomniałem, że mam żonę, a na moim palcu nie było nawet śladu obrączki. Starałem się więcej słuchać niż mówić, szczególnie o życiu prywatnym. A mimo to ona mnie od razu rozgryzła. Takie rzeczy chyba po prostu widać. Tajemnicą poliszynela jest cel takich ludzi jak ja, w miejscach takich jak to. Czy naprawdę łudziłem się, że to nie wyjdzie na jaw? Szukałem pierwszej naiwnej, a to ja okazałem się naiwniakiem.
- Wytchnienia – odparłem po krótkim milczeniu.
- Nie wyglądasz mi na kogoś kto potrzebuje tego typu rozrywek.
- Oceniasz ludzi po jednym spotkaniu? – odparłem cierpko - Nie tak łatwo zbadać duszę człowieka, pani psycholog.
Uśmiechnęła się krótko i spojrzała mi prosto w oczy.
- Ja tylko uważam, że wszytko ma swoje konsekwencje.
Zbiła mnie z tropu tymi słowami, ale jednocześnie byłem nią jeszcze bardziej zaintrygowany. W tej chwili wróciła Żaneta. Róża jakby straciła mną zainteresowanie. Dziewczyny dokończyły drinki i w końcu nadszedł najważniejszy moment spotkania czyli
pożegnanie. Teraz albo nigdy. Tę rundę musiałem dobrze rozegrać. Może w pierwszych dwóch setach zdobyłem kilka punktów, ale równie dobrze mogłem teraz wszystkie stracić.
Pierwsza odezwała się Róża:
- No... miło było cię poznać, ale już na nas pora. Wiesz Żanetko, że muszę porządnie odpocząć, bo w poniedziałek czeka mnie ciężki dzień.
Wyciągnęła w moją stronę rękę do uścisku. Natychmiast zaproponowałem, że odwiozę obie do domów.
- Dziękuję, ale poradzimy sobie. Tu niedaleko jest postój taksówek.
- Ale dla mnie to żaden kłopot. I tak się nigdzie nie śpieszę. Po co macie wydawać pieniądze na taksówkę – odparłem.
Dostrzegłem, że Róża chce zaprotestować, gdy do jej ucha nachyliła się Żaneta i coś jej szepnęła. Nastąpiła krótka wymiana zdań, po której Róża spojrzała na swoją przyjaciółkę z lekkim niepokojem.
- Zgadzamy się – powiedziała Żaneta – prowadź!
Gdy doszliśmy od mojego samochodu najpierw otworzyłem dwoje drzwi dla pasażerów. Żaneta, bez skrępowania zostawiła swoją przyjaciółkę i, z uśmiechem na ustach, usiadła na miejscu obok kierowcy. Róża natomiast z tyłu za nią. Nie byłem zbyt zadowolony z takiego układu, ale nie protestowałem, gdyż to mogłoby grozić katastrofą. Nie był to jednak koniec niespodzianek jakie zaserwowała mi Żaneta.
- Najpierw pojedziemy odwieźć Różę – zakomenderowała – mieszka bliżej. Później odwieziesz mnie – dodała posyłając mi szeroki uśmiech i jednoznaczne spojrzenie.
Ruszyłem. Plan Żanety zupełnie mi nie odpowiadał, musiałem coś na to poradzić. To Różę najchętniej odwiózłbym na końcu. Nie dała mi ona żadnych sygnałów, że jest zainteresowana moim towarzystwem (w przeciwieństwie do jej koleżanki), ale w drodze do jej domu jeszcze tyle może się wydarzyć, że warto podjąć ryzyko.
- Właśnie sobie przypomniałem – zacząłem – że przebudowują obwodnicę i trzeba jechać objazdem. Szybciej więc będzie jeśli najpierw odwiozę ciebie Żaneto, a dopiero później Różę. Nie chciałbym gdzieś utknąć.
Nie potrafiłem spojrzeć na moją czarnowłosą współpasażerkę, ale wyczułem, że obróciła się do tyłu i coś szepnęła swojej przyjaciółce. Zerknąłem we wsteczne lusterko i ze zgrozą zobaczyłem wpatrujące się we mnie orzechowe oczy. Żadna z dziewczyn nie odezwała się aż do momentu, w którym stanąłem na parkingu przed blokiem, w którym mieszka Żaneta. Nim jeszcze zdążyłem porządnie zahamować usłyszałem dźwięk otwieranych drzwi i gniewny głos:
- Zadzwoń gdy tylko cię odwiezie, nigdy nie wiadomo na kogo się trafi. Psychole czają się wszędzie – w tych ostatnich słowach nie wyczułbyś ani grama ironii, były zimne niczym lód – Jeśli nie zadzwonisz za pół godziny dzwonię na pały. Może będziesz spać u mnie? No jak chcesz. Cześć.
Dawno już nikt nie trzasnął tak drzwiami mojego samochodu. Ale puściłem to płazem. Róża przesiadła się do przodu. Uznałem to za dobry znak.
W drodze do jej domu próbowałem jakoś rozpocząć rozmowę, ale zbywała mnie tylko pół słówkami.
- Jeżeli myślisz, że źle potraktowałem twoją przyjaciółkę...
- Tu skręć w prawo – przerwała mi.
W milczeniu dojechaliśmy do miejsca przeznaczenia. Podziękowała mi i zaczęła wychodzić z auta. Pomyślałem, że skończył się czas subtelności. Zaproponowałem, że odprowadzę ją do drzwi. Odrzekła, że to niepotrzebne i poszła dalej. Dogoniłem ją nim zdążyła otworzyć furtkę. Musiałem zagrać va banque. W rozgorączkowaniu zacząłem zasypywać ją gradem słów. Powiedziałem, że bardzo mi się podoba, że od razu ją dostrzegłem w tym tłumie ciał, że już dawno nie czułem takiego mrowienia w żołądku na widok dziewczyny. Komplementowałem jej oczy, fryzurę, strój. Język mi się plątał, wzrok uciekał na wszystkie strony. Byłem jednocześnie podekscytowany i przerażony. Później uświadomiłem sobie, że w ten sposób mówiłem i zachowywałem się ostatni raz w szkole średniej. Czułem się jak uczniak. I było to całkiem przyjemne. Róża wysłuchała mnie cierpliwie do końca i odparła:
- Dobrze wiem, że nasze spotkanie nie było przypadkowe. Jak już mówiłam nie wyglądasz na kogoś kto lubi bawić się w podobnych miejscach. Przyszedłeś szukać towarzystwa. Nie udałoby ci się z nami, poszukałbyś kogoś innego. Aż do skutku prawda? Dziś ci się udało. Prawie. Niestety byłeś zbyt zachłanny. A teraz nasze drogi tutaj się rozchodzą. Do widzenia.
Chciałem zaprotestować, wytłumaczyć ale nie dała mi szansy, już odwróciła się do mnie plecami i otwierała furtkę. W ostatnim odruchu złapałem za skrzydło, zagradzając Róży przejście. Jej reakcja była błyskawiczna:
- Ty bezczelny chamie – powiedziała to z takim spokojem, że zupełnie mnie zamurowało - Myślisz, że parę drinków i podwózka dają ci klucze do wszystkich drzwi. Będziesz mi tu mówił o jakichś porywach serca, kiedy wszytko sobie na zimno wykalkulowałeś? Przykro mi nie ten adres. Nie ingerowałam w twoje zamiary, nie odradzałam niczego Żanecie, to dorosła dziewczyna. Miałeś swoją zdobycz, ale połakomiłeś się na inny kąsek. Ale ty nie rozumiesz słowa nie. Pogódź się z tym, że dalej już nie wejdziesz. Żegnam. I nie próbuj mnie więcej powstrzymywać. Jesteś na moim terenie - po tych słowach spojrzała na mnie wzrokiem, w którym czaiła się realna groźba.
Zniknęła we wnętrzu domu. Stałem jeszcze chwilę pod płotem czekając aż zgasną wszystkie światła i wróciłem do samochodu.

Postanowiłem zdać się na los: jeśli uda mi się sforsować drzwi z domofonu nie posiadając odpowiedniego klucza, to zaryzykuję. Jeżeli natomiast ta próba się nie powiedzie, wracam do siebie i za tydzień wybieram się na inną dyskotekę. Na wszelki wypadek miałem przy sobie butelkę wina. W młodości wiele razy otwierałem tego typu drzwi bo nie lubię domofonów, a w szczególności rozmów przy jego użyciu. Gmerałem kluczem przy framudze szukając języka zamka, by pchnąć go i otworzyć sezam. Pamiętałem, że niektóre drzwi na to pozwalały, inne nie. Wszytko zależało od tego jak dokładnie były one dopasowane do framugi. Te należały do tych, która da się otworzyć. Ucieszyłem się, że zostało mi kilka umiejętności z dawnych lat. Teraz musiałem tylko znaleźć odpowiednie mieszkanie. Gdy Żaneta w pośpiechu opuściła moje auto, a Róża zajęła miejsce obok mnie, zauważyłem, że na drugim piętrze zapaliło się światło. Na moje nieszczęście był to ten typ bloków, który na każdym piętrze miał po trzy mieszkania, co nieco utrudniło mi zadanie. Jeśli zdać się na los to już na całego, prawda? Wybrałem drzwi po prawej stronie, zapukałem i czekałem na efekt. Nieco zdziwiłem się, kiedy drzwi po prostu się otworzyły i stanęła w nich Żaneta. Pomimo późnej, czy raczej wczesnej, pory nie zapytała "kto tam". W ogóle nie powiedziała ani słowa, spojrzała tylko na mnie i zauważyłem, że czeka na moją reakcję. Jej dłoń spoczywała na krawędzi drzwi sugerując, że może je szybko zamknąć. Wszystko to dostrzegłem dosłownie w mgnieniu oka i bez zastanowienia sam chwyciłem drzwi i spojrzałem w oczy dziewczynie.
- Więc jednak dobrze mnie zrozumiałaś i czekasz – wypaliłem szybko.
- Co? - zapytała. Miała śmieszny wyraz twarzy kogoś kto nagle znalazł się w obcym kraju, słyszy same obce słowa i zupełnie nie wie co dzieje się dookoła.
- Jak to co? Specjalnie odwiozłem najpierw ciebie, a później dopiero Różę, żeby nie wzbudzać w niej podejrzeń. Widziałaś przecież, że była mną zainteresowana. Co chwilę na mnie spoglądała, uśmiechała się.
Spojrzała na mnie niepewnym wzrokiem.
-Ale ja nie zwracałam nawet na nią uwagi – kłamałem jak z nut i o dziwo, przychodziło mi to zaskakująco łatwo. Nie podejrzewałem siebie o takie zdolności – ty podobasz mi się dużo bardziej. Nie chciałem poróżnić dwóch takich wspaniałych przyjaciółek. Kiedy wysiadałaś byłem pewny, że rozumiesz mój plan, że mój wzrok mówił ci wszystko. Ale – tu zrobiłem, krótką, acz dramatyczną pauzę – widzę, że mogłem nie mieć racji. Jest już późno, może powinienem sobie pójść?
W odpowiedzi otworzyła szerzej drzwi. Wszedłem. Opuściłem jej mieszkanie dopiero kilka godzin później.
Gdy wróciłem do siebie, zupełnie ignorowany przez moją drugą połówkę, nie mogłem przestać myśleć o poznanej wczoraj dziewczynie. Pociągała mnie, a jednocześnie niepokoiła. Tak krótko rozmawialiśmy, a mnie zdawało się, że ona potrafi czytać w moim sercu. Musiałem spotkać ją znowu. Musiałem zobaczyć Różę.
Pojechałem pod jej dom, lecz cała wczorajsza pewność siebie, cała odwaga zupełnie mnie opuściły. Nie odważyłem się nacisnąć na dzwonek. Musiałem spotkać ją tu, na ulicy, niby przypadkiem, a i tak nie byłem pewny czy i w takim wypadku zdołam się do niej odezwać. Wejdę do tego domu jedynie zaproszony. Godziny mijały, ale jej nie było widać. Dom wydawał się opuszczony i trochę złowrogi. Przez tyle godzin (a czekałem do późna w nocy) nikt z niego nie wyszedł ani do niego nie wszedł. Światła były cały czas zgaszone. Przecież mówiła, że ma chorą matkę – może była teraz z nią w szpitalu?
Wieczór był chłodny, a ja czułem coraz większe znużenie. Postanowiłem, że na dziś wystarczy. Wezmę juro wolne z pracy (a co mi tam, mogę sobie na to pozwolić!) i przyjadę tu z samego rana. Może złapię ją gdy będzie jechać na uczelnię.
Ale następnego dnia sytuacja się powtórzyła. Czekałem bite dziesięć godzin, aż głód nie pozwolił mi dłużej normalnie funkcjonować, i musiałem sobie zrobić przerwę. Kupiłem batona i czekałem dalej. Już zacząłem podejrzewać, że może się z nią minąłem, gdy byłem w sklepie. Nadal nie nie potrafiłem się zdobyć na to by podejść do furtki i zadzwonić.
"Może ona wcale tu nie mieszka" – pomyślałem – "może pomyliłem domy".
"Tu przecież ją odprowadzałeś, otworzyła tę furtkę" – szepnął mi w głowie jakiś racjonalny głos. A więc co się stało, gdzie ona jest od dwóch dni? Dręczące myśli nie przeszkodziły mi ułożyć się wygodniej w fotelu samochodu i... zasnąć.
Gdy się ocknąłem księżyc był już wysoko na niebie. Dom Róży nadal był ciemny i cichy. Wyszedłem. Postanowiłem w końcu zadzwonić do drzwi, ale nie zdołałem zrobić nawet dwóch kroków, gdy owładną mną przejmujący strach. Musiałem zawrócić. Czekał mnie kolejny dzień urlopu.
Tym razem lepiej przygotowałem się do stróżowania. Miałem termos z kawą, całą masę kanapek i kilka czekoladowych batonów dla wzmocnienia. Nie zdążyłem zbytnio nacieszyć się prowiantem, gdy zobaczyłem ją jak idzie ulicą. O mały włos nie wylałem na siebie kawy. Wyskoczyłem z auta i zawołałem:
- Róża!
Gdy mnie zobaczyła na jej twarzy pojawił się ciepły uśmiech.
- Ciężko cię znaleźć – zacząłem.
- Szukałeś mnie? Myślałam, że skoro udało ci wykonać plan - uśmiechnęła się cierpko - to zajmiesz się czymś innym – odparła bardzo bezpośrednio. I nieco kpiąco. Po raz kolejny byłem kompletnie zaskoczony.
- Widzę, że jesteś dobrze poinformowana. Twoja koleżanka pewnie od razu się wygadała, co?
- Mam nadzieję, że jesteś nareszcie zadowolony. Dopiąć swego to przecież nie lada wyczyn.
- Wyczuwam sarkazm w twoim głosie. A nie chciałbym, żebyś mnie źle oceniała.
- A to dlaczego?
- Bo tak naprawdę to ty mnie interesujesz - odparłem odważnie - a nie ona.
- Próbujesz mi wmówić, że wskoczyłeś jej do łóżka pomimo tego, że nie miałeś na to ochoty? A może cie zmuszono?
- Jeśli mam być szczery to twoja przyjaciółka mnie pociąga, nawet bardzo. Ale oddałbym tę noc za rozmowę z tobą.
- Zdradziłeś żonę z przypadkową kobietą - powiedziała bardzo powoli, uważnie akcentując każde słowo - i zachowujesz się jakby cię to w ogóle nie obchodziło. A teraz próbujesz poderwać kolejną. Nie za dużo tego dobrego?
- Nie rozumiesz, że nie o to chodzi? Chcę z nią skończyć - odparłem, mocno zdenerwowany - teraz żałuję tego co się stało, ale w tym konkretnym momencie mojego życia właśnie tego potrzebowałem. A... ona była zainteresowana. Ale myślę, że to wszystko wydarzyło się po to, bym mógł spotkać ciebie Różo. Czuję, że tak właśnie jest. Nie odrzucaj mnie tak od razu. Popełniłem błąd, ale teraz chcę go naprawić. Uwierz mi. I daj się zaprosić na kawę.
- Ktoś kto nie pamięta imienia kobiety, z którą ostatnio spał nie zasługuje na to, by pić z nim kawę - odpowiedziała, uśmiechnęła się lekko i zaczęła odchodzić. Miała racje. Zapomniałem. Stałem tam jak kołek i patrzyłem tylko jak dziewczyna z moich marzeń powoli odchodzi. A ja nie mogłem nic na to poradzić. Nie mogłem się jednak poddać. Wysilałem umysł, by jakoś wybrnąć z tej sytuacji. "Myśl szybko. Ona zaraz zniknie za tą cholerną furtką, a dobrze wiesz, że kiedy to się stanie nie będziesz mógł już nic zrobić. Pamiętasz co stało się ostatnim razem." Głos w mojej głowie na pewno nie pomagał mi się skoncentrować. "Zaraz stracisz ostatnią szansę. Niezły z ciebie frajer". Głos kontynuował. Jego lodowate brzmienie odbijało się we wnętrzu mojej głowy, rezonując i doprowadzając mnie do szału. Wiedziałem, że to moje własne myśli, ale w tym momencie zdawało mi się, że nie mam nad nimi jakiejkolwiek kontroli. "Zamknij się" - szepnąłem przez zaciśnięte usta i nagle odpowiedź sama spłynęła mi na usta:
- Żaneta - krzyknąłem - na imię jej Żaneta.
Róża palcami dotykała już ostatniej, nieprzekraczalnej dla mnie granicy, po to tylko by otworzyć ją szerzej i zaprosić mnie do środka.
Usiadłem na dużej, skórzanej kanapie w pokoju, który można było nazwać gościnnym. Na podłodze leżał gruby miękki dywan, przy jednej ścianie znajdował się telewizor. Przy innych ścianach znajdowały się półki pełne książek. Nie zdążyłem dobrze przyjrzeć się ich grzbietom, ale dostrzegłem kilka książek o psychologii, resztę stanowiłem powieści i tomiki poezji. Wszytko wydawało się dokładnie poukładane. Zaproponowała mi coś do picia, poprosiłem o kawę. Po tym gdy przyniosła dwie filiżanki parującego napoju, wytłumaczyła mi w kilku słowach, że na górze znajduje się pokój jej chorej matki, do której musi niedługo zajrzeć i że nie może poświęcić mi zbyt dużo czasu. Nasze spotkanie minęło bardzo spokojnie. Ani słowem nie wspomnieliśmy o Żanecie.
Gdy opuszczałem jej dom czułem się skołowany. Pomimo tego, że nie dotarłem jeszcze nawet do samochodu już tęskniłem do następnego spotkania. A jednocześnie odczuwałem prawdziwą radość i to mimo faktu, że podczas tego spotkania nie wydarzyło się nic szczególnego. Zamieniliśmy kilka zdań i tyle. Ale tego czasu nie oddałbym za nic na świecie. Na zakończenie zapytałem czy spotkamy się jeszcze, na co kiwnęła głową. Pewnie dlatego jestem taki szczęśliwy.
Nagle zaczął dzwonić telefon, nieznany numer. Zwykle z ciekawości odbieram takie połączenia i tym razem postąpiłem tak samo. Po drugiej stronie przesyłanego przez satelitę sygnału odezwała się Żaneta. Czułem, że łamie jej się głos, chyba przed chwilą płakała. Wyrzuciła mi, że nie zadzwoniłem, a obiecałem. Ona skrzętnie zapisała numer mojej służbowej komórki, ale ja nie odwdzięczyłem się tym samym. A trwałoby to tylko kilka sekund. Kartkę z jej numerem, którą wsunęła mi osobiście do tylnej kieszeni spodni, profilaktycznie wyrzuciłem do śmieci. Ciekawe czy gdybym wiedział kto dzwoni, odebrałbym połączenie.
Głos w słuchawce był coraz bardziej bełkotliwy, chaotyczny i w dużej ilości składał się z dźwięku pociągania nosem. Nie wytrzymałem. Obiecałem, że wezmę ją następnego dnia na zakupy i obiad. Jej głos wyraźnie się uspokoił. Wsiadając do auta marzyłem o tym, że zamiast Żanety to Róża siądzie ze mną przy restauracyjnym stoliku.
Żaneta zjawiła się punktualnie. Najpierw przez dwie godziny chodziliśmy po centrum handlowym. Nie bałem się, że spotkam moją żonę albo jakichś znajomych. Sam nie wiem z czego wynikała ta pewność. Kupiłem dla niej kilka rzeczy, głównie ciuchów, i widziałem, że to ją uszczęśliwia. Mnie też było lżej, tyle mogłem zrobić. Zamiast obiecanego obiadu poszliśmy na spacer, a gdy wróciliśmy godzina nie pozwalała już nazwać tak posiłku, który jedliśmy.
Co jakiś czas w jej słowach, gestach, spojrzeniach pojawiała się erotyczna nuta. Zmysłowo oblizywała usta, kręciła loki palcami, głaskała mnie po dłoni, gdy tylko zbliżyłem ją do jej dłoni. Czasem szepnęła jakieś niedwuznaczne słówko. Po trzecim kieliszku wina już niczego nie sugerowała. Stwierdziła natomiast, że wolałaby już iść.
Ponieważ jej współlokatorka już wróciła wynająłem pokój w jakimś hotelu na uboczu. Muszę przyznać, że dziewczyna zna się na rzeczy. I ma niespożytą energię. Kochaliśmy się kilka godzin, a nawet nie otarliśmy się o łóżko. Za to dobrze wykorzystaliśmy inne domowe sprzęty. Tym razem nie mogłem zostać do rana i nie minęła nawet północ, gdy wróciłem do domu. Pustego i cichego. "Pewnie poszła do swojego kochasia", pomyślałem. Gdy wchodziłem do łóżka, zaskoczyło mnie, że jej połowa była nagrzana. Jeszcze niedawno musiała tu leżeć. "Czyżby na mnie czekała?" przyszło mi na myśl i poczułem dziwny smutek. Zaczynałem mieć wyrzuty sumienia i dotyczyły one nie tylko mojej żony. A jedna myśl szczególnie nie dawała mi zasnąć. Gdy byłem z Żanetą i sprawdzaliśmy erotyczny potencjał hotelowego krzesła, o mały włos nie nazwałem jej imieniem pewnego kolczastego kwiatu.
Nagły zgrzyt zamka wyprowadził mnie z czeluści niechcianych myśli. Moja żona zdecydowała się w końcu wrócić. Na dodatek była całkiem zalana. Pomogłem się jej rozebrać i położyłem do łóżka. Nie protestowała. Nareszcie udało mi się zasnąć.
Kolejne spotkanie z Różą jest już dziś! Trudno mi było wysiedzieć w pracy, nie mogłem skupić uwagi na tym co robię. Każdy czasem może mieć gorszy dzień, prawda? Tylko, że ten dzień będzie piękny, wystarczy tylko, że wyrwę się z tych ponurych murów. Trochę obawiałem się naszej kolejnej konfrontacji, bo byłem pewien, że ta dziewczyna czymś mnie zaskoczy. No i nie myliłem się. Stałem pod jej drzwiami punktualnie o osiemnastej, trzymając w rękach bukiet bratków. Wolałem nie ryzykować z różami, nie z nią.
Zaprosiła mnie do środka. Na jej twarzy pokazał się ten śliczny uśmiech. Poszła wsadzić kwiaty do wazonu, a gdy wróciła rzuciła bez skrępowania:
- Była u mnie Żaneta. Ona naprawdę się w tobie zadurzyła.
Po krótkiej chwili odpowiedziałem:
- Wytłumaczyłem jej dokładnie jak sprawy stoją między nami. Że mam żonę i wiele obowiązków. Uzgodniliśmy, że możemy się czasem spotykać, ale nie przerodzi się to w coś poważnego.
- I dla ciebie sprawa załatwiona. Umowa podpisana, obie strony zadowolone. Kolejny sukces? Niestety, w przypadku kobiet to nie działa w ten sposób.
- Co masz na myśli - zaniepokoiłem się - Czy ona coś planuje?
Niczym jaskrawy neon nad jakimś klubem. w mojej głowie rozświetlił się napis: SZANTAŻ
- To co już powiedziałam. Ona się poważnie w tobie zadurzyła! Gdybyś tylko słyszał co o tobie mówiła! - Gdy wypowiadała te ostatnie słowa oczy jej błyszczały - Chyba nie myślałeś, że twoje działania nie wywołają żadnych konsekwencji? Jesteś już przecież dorosły i taki doświadczony.
"To zaczyna wymykać się spod kontroli" pomyślałem. Tymczasem Róża kontynuowała:
- I powiem ci, że dzieje się to na twoje własne życzenie. To się mogło zakończyć już pierwszej nocy, wtedy gdy nas spotkałeś. Tak, miałeś wybór. Nadal go masz, a jeśli się postarasz może wszystko jeszcze ułoży się dobrze. Niestety, dobrze tylko dla ciebie. Spojrzała na mnie tymi swoimi orzechowymi oczami, a następnie zupełnie zmieniła temat rozmowy. Jak gdyby nigdy nic zaczęła opowiadać o swoich studiach. Widać było, że psychologia ją fascynuje. Korciło mnie żeby powrócić do tematu Żanety, dowiedzieć się czegoś więcej o jej zamiarach, ale postanowiłem nie psuć miłej atmosfery, która wytworzyła się między nami. Skakaliśmy z tematu na temat: film, muzyka, polityka, i z dumą muszę przyznać, że kilka razy zaskoczyłem Różę swoją wiedzą i gustem. Od tego gadania aż zgłodnieliśmy. Zamówiliśmy pizzę przez telefon (o ostro brzmiącej nazwie "Diablo"), a ja skoczyłem do pobliskiego sklepu po butelkę wina.
- Jak zamierzasz wrócić - zapytała - przecież "nigdy nie jeździsz po alkoholu" - te ostatnie słowa wypowiedziała z wyraźną ironią w głosie.
- Poradzę sobie - odparłem. Mówiąc to miałem nadzieje, że procenty do rana zdążą wyparować.
Jedliśmy, piliśmy i obydwoje nabijaliśmy się z jakiejś polskiej komedii romantycznej, która właśnie leciała w publicznej telewizji. Rozśmieszyć parę ludzi to w końcu też Misja. Alkohol zaczynał działać. Śmialiśmy się coraz częściej, a nasze rozmowy powoli stawały się coraz luźniejsze. Koniec smutnych tematów. Poziom naszego języka również się nieco obniżył. I muszę przyznać, że było to naprawdę miłe.
Wino zaczynało niszczyć bariery mojego wstydu. Patrzyłem na Róże z coraz większym pożądaniem. W pewnym momencie, gdy pochłonięta był jedną ze swoich zabawnych opowieści, ja, zapatrzony w nią, powiedziałem:
- Jesteś taka piękna - równocześnie przysunąłem się bliżej do niej i musnąłem jej szyję opuszkami palców.
Nagle poczułem dotkliwy chłód. Usta dziewczyny zatrzymały się w pół słowa, a ona wzdrygnęła się na mój dotyk. Był to delikatny ruch ramienia, które uciekało od moich palców. Ruch ten nie wynikał z zaskoczenia. Ona wzdrygnęła się z obrzydzenia! Ten jeden jej gest sprawił, że poczułem się jak zwykły śmieć. Odwróciła się do mnie i powiedziała:
- Posłuchaj mnie bardzo uważnie. Nigdy nie pójdę z tobą do łóżka.
Mówiła całkiem trzeźwo, a i ja nie czułem już pulsowania alkoholu we krwi.
- Lepiej już sobie pójdź. Było miło, ale na dziś już wystarczy. Zamówić ci taksówkę?
- Już ci mówiłem, że sobie poradzę - odparłem i w milczeniu wyszedłem. Tę noc spędziłem w samochodzie.

Punktualnie o jedenastej zero zero wybrałem jej numer w telefonie. Przez trzy straszne sygnały byłem pewny, że nie odbierze. A jednak w słuchawce odezwał się jej głos. "Chciałem cię przeprosić, nic nie usprawiedliwia tego co zrobiłem" - wyrecytowałem. Uczyłem się tej kwestii cały wczorajszy wieczór, bo bałem się, że w decydującym momencie mogę zwyczajnie zaniemówić. Czułem, że powinienem ją przeprosić. "Odebrałaś mój telefon, więc chyba nie wszystko stracone. Nie chcę zrywać naszej znajomości, jest dla mnie bardzo ważna" - kontynuowałem. Po kilku sekundach ciszy usłyszałem odpowiedź: "Ja również nie chciałabym abyśmy rozstali się w tak niemiłej atmosferze". Po tych słowach poczułem przypływ adrenaliny, a endorfiny szalały w moim ciele. "Czyli jednak coś dla ciebie znaczę?" zapytałem. "Jesteś bardzo interesującą osobą i wiesz jak zabawić dziewczynę" to mówiąc zaśmiała się. "Ale musisz wiedzieć, że między nami do niczego nie dojdzie, nie może i już. Czy akceptujesz ten warunek?". Odparłem twierdząco i obiecałem, że mój wczorajszy wybryk już nigdy się nie powtórzy. "Spotkasz się ze mną jutro?" Bałem się, że nie będę w stanie zadać tego pytania. "Pójdziemy do kina i na kolację i obiecuję żadnego wina". Zgodziła się. Dogadaliśmy jeszcze mało istotne szczegóły, jak czas i miejsce, i pożegnaliśmy się. Najchętniej umówiłbym się z nią jeszcze dziś ale mam randkę z Żanetą i lepiej na ten wieczór nic więcej nie planować. Z tymi dziewczynami to nic nie wiadomo.
Od momentu, w którym włożyłem telefon z powrotem do kieszeni zaczął się najszczęśliwszy tydzień, jaki miałem od wielu lat. Spotkałem się z Róża w sumie trzy razy. I było cudownie. I jak o wszystkich cudownych rzeczach, trudno o tym mówić. O złych rzeczach pisać można rozprawy, a miłych ledwo góra parę zdań. Śmialiśmy się i rozmawialiśmy do późna w nocy, ona poleciła mi kilka książek, ja jej parę filmów. Byliśmy w zoo i w kilku niezłych pubach. I bawiliśmy się jak dzieci. Żaneta powodowała, że wracałem do rzeczywistości. W czasie tego tygodnia spotkałem się z nią dwa razy. Ale nie były to ani udane, ani zbyt długie spotkania. Zwodziłem ją, mówiąc że żona coś podejrzewa i nie mogę z nią zostać na noc, ani nawet zbytnio pokazywać się publicznie. Za pierwszym razem, jakoś to przyjęła, ale przy następnym spotkaniu, gdy zacząłem się wymigiwać, skończyło się nie lada awanturą. Zostałem oblany drinkiem, a Żaneta szlochając wybiegła z baru. Pozostali klienci jeszcze długo mi się przyglądali. Nie wybiegłem za nią. Stwierdziłem, że tak będzie lepiej. "Nareszcie spadły jej klapki z oczu" - pomyślałem. "Żaneta to już skończony rozdział i trzeba iść dalej". Lęk przed tym, że może próbować się mścić szybko zbladł, szczególnie w perspektywie kolejnego spotkania z Różą. Odbyło się ono następnego dnia i był to dzień, którego nie zapomnę już do końca życia. Był jednocześnie piękny i straszny.
Najpierw zabrałem Różę do teatru, później umówiliśmy się na wypad na dyskotekę. Była sobota więc taka propozycja sama się narzucała. Nie żebym miał specjalną ochotę iść tańczyć ale Róży bardzo zależało. W końcu na dyskotece się poznaliśmy, prawda? Jak przystało na prawdziwą kobietę, Róża stwierdziła, że nie może iść w takim samym ubraniu do teatru i na zabawę, więc pojechaliśmy do niej, by mogła się przebrać. Najpierw jednak postanowiła wziąć prysznic. Ja zostałem w salonie i przeglądałem jakieś czasopismo.
Salon i łazienka znajdowały się po tej samej stronie przebiegającego przez cały dom przedpokoju. Po drugiej stronie znajdowała się kuchnia, a nieco na lewo od niej sypialnia. Reszta pokoi znajdowała się na piętrze. Pomiędzy kuchnią a sypialnią na ścianie przedpokoju wisiało wysokie lustro. Akurat odwróciłem wzrok w jego stronę. Drzwi od łazienki zaczęły się powoli uchylać i moim oczom ukazała się spora część wnętrza łazienki, w tym ten najważniejszy jej fragment: kabina prysznicowa. Przez pierwsze kilka sekund nie potrafiłem rozróżnić żadnych szczegółów, gdyż całe pomieszczenie wypełniały kłęby pary. Ale teraz gdy drzwi były otwarte szybko zaczęła się ona przerzedzać. Przez szkło kabiny zobaczyłem zarys sylwetki Róży. W tym momencie na chwilę zamarłem. Jestem pewny, że przestałem oddychać. Przez głowę przebiegła mi myśl, że powinienem natychmiast odwrócić wzrok. Patrzyłem jednak jak zaklęty. Wyobraźnia z szaleńczą prędkością nadrabiała niedoskonałości nieostrego obrazu. Jak się okazało niepotrzebnie tak ją wysilałem. Drzwi kabiny zaczęły się rozsuwać! Z jej wnętrza buchnęły kłęby pary. Sam zacząłem się pocić, jakbym to ja był w środku tej domowej sauny. Najpierw pojawiła się dłoń na krawędzi kabiny. Kolejny raz chciałem odwrócić wzrok. Naprawdę! Poniżej ukazała się lewa stopa. Para zaczęła szybko się przerzedzać. Róża wyszła z kabiny i stała na posadzce w całej okazałości. Mój pożądliwy wzrok pochłaniał po kolei każdy fragment jej ciała. Stopy, łydki, zgrabne uda, nagi wzgórek łonowy, brzuch, piersi oraz zgrabne ramiona, na które padały mokre włoscy. Cała jej postać pokryta była kroplami wody, które spływały w tajemne zakamarki jej ciała. Była tak blisko, a jednocześnie pozostawała po za moim zasięgiem. W snach pieściłem i całowałem ją od stóp do głów. Wyzbyłem się wstydu i patrzyłem pożądliwie, chcąc zapamiętać jak najwięcej. Róża sięgnęła po ręcznik, pochyliła się i zaczęła wycierać wodę ze swej lewej nogi. Jej pozycja, powolne i dokładne ruchy, ukrop jaki zdawał się panować w tej łazience, spowodowały, że zacząłem myśleć, że oto nie stoi przede mną zwykła kobieta, ale jakaś bogini. W tym wypadku Nimfa Wodna. Świadomość, że widzę tylko odbicie tym bardziej utwierdzała mnie w tym przekonaniu. Że to wszystko nie dzieje się naprawdę. Jest odbiciem innej rzeczywistości. Ale powiadam wam, że za te odbicie dałbym się żywcem pokroić. Róża podniosła gwałtownie głowę. Nasze spojrzenia spotkały się w lustrze. Odwróciłem wzrok w panice. Zrobiłem to szybko, ale nie na tyle, by nie zobaczyć, że ona wcale się nie speszyła. Nie krzyknęła, nie odwróciła wzroku, nie zarzuciła na siebie ręcznika. Patrzyła na mnie. Tego jestem pewien.
Nie pozostało mi nic innego jak czekać aż pojawi się w salonie i jakoś skomentuje to co wydarzyło się przed chwilą. Byłem pewny, że tak się stanie. Ona lubi walić kawę na ławę i jeśli ma ochotę coś powiedzieć raczej nie będzie się powstrzymywać. Nie spieszyła się. A gdy w końcu przyszła, miała na siebie narzucony szlafrok, a włosy zwinięte ręcznikiem w rodzaj turbanu, jaki tylko kobiety potrafią zapleść. Pachniała migdałowym olejkiem. Zaproponowała mi coś do picia. Odmówiłem, chociaż gardło miałem wysuszone na wiór. Powiedziała, że idzie się przebrać. Ani słowem nie wspomniała o moim podglądactwie, ani jednym gestem czy spojrzeniem nie zdradziła, że mnie widziała. Natomiast z mojej twarzy można było czytać jak z otwartej księgi. Szczerze mówiąc byłem przerażony. I wtedy rozdzwonił się domofon. Róża poszła sprawdzić kto to.
- To Żaneta. - powiedziała dobitnym, acz spokojnym głosem - Co zamierzasz teraz zrobić? Wydaje mi się, że będzie zdziwiona twoją obecnością tutaj.
Przez jedną straszną chwilę wydawało mi się, że ta cała sytuacja ją zwyczajnie bawi. Jestem tylko marionetkę w jej rękach, zupełnie poddany jej woli. To wrażenie minęło tak szybko jak się pojawiło i na jej twarzy widziałem już tylko szczerą troskę.
Wskazałem ręką ma sąsiedni pokój i powiedziałem:
- Jakoś sobie poradzę. Daj mi tylko trochę czasu. - To dziwne, ale czułem spokój. Róża wzruszyła tylko ramionami i poszła otworzyć drzwi. Szybko ulotniłem się do drugiego pokoju, a gdy usłyszałem głosy w pokoju gościnnym, opuściłem ten dom... przez okno. Dopiero gdy znalazłem się na trawniku poczułem przypływ adrenaliny. Zacząłem gorączkowo rozmyślać co mam teraz zrobić. I jak ja się w ogóle zachowuję? Jak jakiś dzieciak z tandetnego filmu, uciekający przed rodzicami swojej dziewczyny. Ach, gdyby to tylko o to chodziło. I gdybym faktycznie miał te jedynie kilkanaście lat.
Pokonanie płotu sprawiło mi spory problem, przekonałem się na własnej skórze, że nie jestem aż tak wysportowany jak mniemałem. Przy okazji rozdarłem sobie płaszcz. "To nic" - pomyślałem, "to nie problem". Gdy wsiadłem do auta nie wiedziałem gdzie jechać. Myśli zaczęły kotłować się w mojej głowie. Jechałem więc przed siebie. Bałem się Żanety, a jednocześnie czułem, że to ją najbardziej krzywdzę. Całe to moje pragnienie "zaliczenia" jakiejś młódki wydawało mi się teraz zupełnie surrealistyczne. Pierwszy raz pożałowałem swojej decyzji. Myślałem, że mam wszystko pod kontrolą, a tak naprawdę nie miałem wpływu na nic. Wpadłem jednak na genialne rozwiązanie: pojadę się upić.
Udało się! Sam już nie pamiętam kiedy byłem tak wstawiony. Ledwo widzę, siedzę, bo już nie mogę chodzić i czuję jak zbiera mi się na wymioty. Gdy piłem wszystko było w porządku. Spotkałem całkiem porządnych ludzi, którzy się do mnie przyłączyli. Nie musiałem myśleć. Ale gdy siedziałem na chodniku, czekając na taksówkę, którą prawdopodobnie zamówiłem, wszystko zaczęło do mnie dochodzić. Jestem matołem. Nie, nie to za lekkie i zbyt staromodne określenie. Jestem gnojem, niedojrzałym gnojkiem, a mój skok przez płot, nawet bardziej niż skok w bok, tylko to potwierdza. Poczułem się staro. To wrażenie uderzyło mnie z niesamowitą siłą. Zamiast tryskać młodzieńczym entuzjazmem, bo podrywam fajne laski, wolałem w tamtej chwili paść na miejscu do rynsztoka i płakać. Ja zwyczajnie uciekłem. Nie potrafiłem stanąć z nią oko w oko. Uciekłem jak najgorszy tchórz. Szanowany biznesmen, wymyka się chyłkiem przez okno. To świetne. Pośmiejmy się wszyscy razem. Oto pierwszogatunkowy idiota! Brawo. Brawo! Kolejny skurcz żołądka. Chcę wrócić do domu. Wiem! Pamiętam kiedy ostatnio się tak upiłem! Uwaga, uwaga: Moja żona (pauza) została (dłuższa pauza) wiceprezesem". Tak. Z takiej okazji można było urządzić imprezę. My, kilku znajomych i morze alkoholu. Tak długo na to czekała, stoczyła niejedną walkę o to stanowisko. Była z siebie dumna. Ja też byłem. O, to była długa noc. A rano... zafundowała mi taką kurację antykacową, że do tej pory robi mi się gorąco na samą myśl. Ileż ona miała w sobie energii. To był piękny dzień. Od tamtej pory minęło już ponad dwa lata. Już wtedy było między nami nie najlepiej. Ale tamtego wieczora wszelkie problemy odeszły w niepamięć.
Myśl o jej tryumfie pomogła mi dotrwać do przyjazdu taksówki ("zamówiłeś ją jednak, ty stary rutyniarzu"). Taksówkarz chyba mnie oszukał przy wydawaniu reszty, ale dziś nie miało to dla mnie znaczenia. Małżeńskie łoże tym razem nie było puste, ale nie chciałem wchodzić do niego w takim stanie. Spałem na kanapie. Nie rzygałem.

Przez następne kilka dni nie odważyłem się skontaktować z Różą. To kolejny fakt potwierdzający moje "gnojkowstwo". Do Żanety również nie zadzwoniłem. Ona też milczała. Znów nie potrafiłem skupić się na pracy, tym razem z innych niż poprzednio powodów. Nadal czułem się nieprzyjemne skurcze żołądka, mimo że alkohol już dawno wyparował. A może właśnie przez to. Nie uwierzycie ale wizja Róży pod prysznicem, zaistniała w moim umyśle dopiero dziś rano. Wcześniej nie. Widok, który wywarł na mnie tak silne wrażenie zupełnie nie zaistniał. Co nie znaczy że o niej nie myślałem. I o moich dwóch pozostałych kobietach. Ale były to myśli setki mil odległe od tamtego parnego mgnienia. Chwyciłem za słuchawkę i wykręciłem JEJ numer. Usłyszałem radosne "halo", a później równie entuzjastyczne "jak leci". To jej głos sprawił, że poczułem się lepiej. Żadnych oskarżeń, sarkazmu. Jedynie ciepła, przyjacielska wymiana uprzejmości. Powiedziała, że dziś nie możemy się spotkać, żebym wpadł jutro to na pewno znajdzie czas. I pomyśleć, że mówi to kobieta, która niedawno mi groziła. Jej zachowanie jak zwykle zbiło mnie nieco z tropu, ale chętnie zgodziłem się na spotkanie. Los jednak zaplanował dla nas coś zgoła innego.
Niecałą godzinę później gnałem już, łamiąc wszelkie przepisy drogowe, wprost do domu Róży. Gdy do mnie dzwoniła, w jej głosie słychać było panikę. Gdyby nie znajomy tekst wyświetlony na ekranie telefonu, nie poznałbym, że to ona. Jej głos łamał się, na pewno płakała, często pociągała nosem. Coś nie tak było z jej mamą. Dzwoniła już do szpitala, powiedziano jej, że karetka już jedzie. Ale minęło pół godziny i nic. Po kolejnych piętnastu minutach nadal nie było słychać upragnionego sygnału. Zadzwoniła więc do mnie. Obiecuję jej, że pomogę, że zaraz przyjadę. Rozłączam połączenie i czuję nagły przypływ adrenaliny, w pierwszym odruchu chcę rzucić się do drzwi i biec do auta. Coś mnie jednak powstrzymuje. Zamiast tego spokojnym krokiem udaję się w stronę drzwi, za którymi siedzi człowiek odpowiedzialny za cały panujący tutaj zgiełk. Otwieram drzwi (nie każdy tutaj może to zrobić, bez wcześniejszego zapowiedzenia) i opanowanym głosem oświadczam:
- Szefie muszę na chwilę wyjść, chyba firma się nie zawali, co?
On podnosi głowę znad jakiś Ważnych Papierów i spogląda na mnie niespodziewanie srogim wzrokiem.
- No nie wiem - zaczyna - coś ostatnio często cie nie ma. Prawdę mówiąc prawie zapomniałem jak wyglądasz.
Mówiąc to ostatnie zdanie uśmiecha się lekko, a po wyrazie jego oczu widzę, że wszystko pójdzie gładko. Wszystko było tylko pieprzoną kokieterią.
- Nie chcę ci przypominać jak ważny jest nasz Projekt - kontynuował - i jak wiele zależy w nim od ciebie.
- Dla mnie każdy projekt jest ważny i nie zamierzam nic spieprzyć. Powiedz mi jedno. Zawiodłem cie kiedyś?
Machnął tylko ręką. Minutę później gnałem już do Róży. Gdy opuściłem jego biuro, poczułem, że jestem cały spocony, oraz, że minęło stanowczo zbyt dużo czasu. A jednak wiedziałem, że postąpiłem słusznie rozmawiając z nim. Nie czekałem na windę tylko zbiegłem dwanaście pięter na dół. A musicie wiedzieć, że nigdy ale to nigdy nie biegam na terenie naszego biurowca.
Byłem u Róży w piętnaście minut. Moje oczy po raz pierwszy ujrzały kobietę która urodziła tę wyjątkową niewiastę. Byłem tu tyle razy, że zaczynałem myśleć, że jest ona tylko wytworem wyobraźni Róży (tak, tak, czasem i takie myśli mnie nachodziły), ale jak widać tak nie było. Może wcale nie przybywała zbyt często w tym domu, co tłumaczyłoby częstą nieobecność Róży. Siedziała na kanapie w salonie. Wyglądała staro, co najmniej na osiemdziesiąt lat, miała pomarszczoną, suchą skórę i była bardzo chuda. Była również prawie całkiem łysa. Nic nie mówiła. Oddychała tylko ciężko i wpatrywała się wprost przed siebie. I to było najstraszniejsze. Jej oczy. Były tak samo orzechowe jak oczy jej córki. I tak samo hipnotyzowały. Było w nich życie, radość i tajemnica. Wystarczyło w nie spojrzeć by wiedzieć, że jej ciało jest kłamstwem. Nie jest zasuszoną staruszką, ale kobietą pełną wewnętrznej siły. Ktoś kto posiada takie oczy nigdy nie będzie stary! Być może jej ciało było kruche, ale jej dusza była litą skałą.
Bez zbędnych pytań pomogłem Róży umieścić jej matkę w moim samochodzie. Zawiozłem je do szpitala, który mi wskazała. Okazało się, że karetka złapała gumę będąc zaledwie kilka ulic od domu Róży, a szpital nie mógł wysłać kolejnej. Gdy dotarliśmy na miejsce, odniosłem wrażenie, że Róża i jej matka są tu dobrze znane. Czekaliśmy cierpliwie jakiś czas przed salą do której zabrano jej mamę. Róża nie mogła usiedzieć na miejscu, chodziła tam i z powrotem po wąskim korytarzu. Od jednej ściany do drugiej, ciągle coś do siebie mówiąc. Wyraźnie słyszałem, że przeklina. Po kilkunastu minutach wyszedł lekarz i poinformował nas, że pacjentka musi tu zostać, nie wiadomo na jak długo. Zwracał się do Róży w pierwszej osobie, więc moje podejrzenia co do częstych tu odwiedzin okazały się słuszne. Poprosił mnie bym zabrał ją do domu. Widziałem, że nie podoba jej się to, ale nie protestowała, pożegnała się z lekarzem i bez słowa skierowała się do wyjścia ze szpitala. W samochodzie również się nie odzywała. Ignorując jakiekolwiek zasady bezpieczeństwa, nie zapięła pasów. podkuliła nogi pod brodę i objęła je rękami. Siedziała w tej pozycji dopóty nie dotarliśmy do jej domu. Cały czas drżała. Tym razem, co oczywiste, prowadziłem już bardzo spokojnie. Zaprosiła mnie do środka. Usiedliśmy na kanapie. Na tej samej na której niedawno siedziała jej mama i wpatrywała się w ścianę. Róża przyjęła tę samą pozycję co w samochodzie. Usiadłem obok. W pewnym momencie zaczęła głośno płakać. Czara jej żalu właśnie się przelała. Nie tamowała łez, płynęły obfitą strugą po obu jej policzkach. Wyciągnąłem rękę i przysunąłem ją do siebie. Tym razem nie protestowała. Po raz pierwszy jej ciało znalazło się tak blisko mojego. Czułem jej zapach, czułem drżenie ciała i to jak szybko bije jej serce. Mój policzek dotykał jej miękkich włosów. To pewnie samolubne, ale czułem się szczęśliwy mogąc tulić ją do siebie. Po dłuższej chwili oderwała głowę od mojej piersi, spojrzała mi prosto w oczy i wyszeptała "Dziękuję". Jej wargi znalazły się bardzo blisko moich. Czułem się jak bohater filmu, w scenie w której nareszcie nastąpi ten wyczekiwany pocałunek. Pragnąłem tego, chciałem poczuć jak smakują jej usta. Oczami wyobraźni widziałem już jak ją całuję. Najpierw delikatnie, później coraz mocnej, namiętniej. Jak moje ręce wsuwają się pod jej ubranie i dotykają pleców. Widziałem to i czułem, jakby było rzeczywistością. A jednak do niczego nie doszło. Przytuliłem ją ponownie. Odwzajemniła uścisk. Czułem, że nadal drży. Postanowiłem nie wypuszczać jej z rąk, dopóki całkowicie się nie uspokoi, choćby miało to trwać całe godziny. Nie musiałem jednak czekać tak długo. Poczułem jak jej ciało staję się coraz bardziej bezwładne. Zasnęła. Nie chcąc jej budzić, położyłem ją delikatnie na kanapie, a z sypialni przyniosłem koc, którym okryłem jej ciało. Nie byłem pewny co zrobić teraz. Nie mogłem zostać, i tak miałem już pewne zaległości w pracy. Ale nie chciałem również zostawiać jej samej w otwartym domu, a zabranie kluczy ze sobą nie wchodziło w grę. W końcu postanowiłem zamknąć ją od środka, zostawiając klucz w drzwiach, sam natomiast wyszedłem przez okno. Miałem już w tym doświadczenie. Ten pomysł również nie był doskonały ale nie wpadłem na żaden lepszy. Przymknąłem skrzydło okna na tyle na ile się dało robiąc to od zewnątrz i miałem nadzieje, że żaden złodziej nie zaplanował akurat dziś włamania do jej domu. Tym razem wyszedłem używając furtki.
Zadzwoniła późnym wieczorem żeby poinformować mnie, że z mamą jest już lepiej, ale nie będzie dostępna przez kilka dni i że zadzwoni kiedy już wszystko się ustabilizuje.
Były to dla mnie trudne dni. Nie spotykałem się z nikim, zaraz po pracy wracałem do domu. Czytałem albo słuchałem muzyki. Żaneta się nie odzywała. Kilka razy pożałowałem tego, że nie wykorzystałem sytuacji z Różą. Jednak dużo częściej czułem z tego powodu dumę. Skrzywdziłem już zbyt wiele kobiet.
Było kilka rzeczy które strasznie irytowały mnie w moim mieszkaniu, między innymi tandetny obraz wiszący w przedpokoju, czy niedomykające się drzwi od szafki w kuchni. Obraz zmieniłem, drzwi i inne podobne drobiazgi naprawiłem, zmieniłem nieco wystrój sypialni. Podobały mi się te przeróbki. Zacząłem czuć się tu naprawdę dobrze, zniknęła gdzieś ciążąca tu od jakiegoś czasu atmosfera zagrożenia, przed którą często uciekałem. Teraz siedzenie w fotelu ze słuchawkami na uszach sprawiał mi zwyczajną przyjemność.
W końcu zadzwoniła. Jej głos był spokojny, jak zawsze. Zaprosiła mnie na kieliszek szampana, w podzięce za pomoc.
Przyjechałem o umówionej godzinie. Butelka szampana stała w kubełku wypełnionym lodem. Pozwoliłem sobie ją otworzyć i nalać do dwóch kieliszków stojących opodal. Wypiliśmy za zdrowie wszystkich bliskich nam osób. Dowiedziałem się, że jej mama czuje się już lepiej. Nie mogą wypisać jej jeszcze ze szpitala, ale nic już jej nie grozi. Ucieszyła mnie ta informacja. Niestety Róża przygotowała też inne wieści. Zaczęło się nawet obiecująco:
- Nie będziesz miał już problemów z Żanetą - zaczęła - dała sobie z tobą spokój - mówiąc to uśmiechnęła się delikatnie.
- Co masz na myśli - spytałem.
- To nie jest głupia dziewczyna - odparła - tylko bardzo zakochana. Tego dnia kiedy wykonałeś swój słynny skok z okna (roześmiała się głośnio), zobaczyła twój samochód. Nawet nie wiesz ile musiałam się tłumaczyć, o mały włos nie straciłam przyjaciółki. A poza tym poznała kogoś i to prawie dzięki tobie. Wpadła w oko kelnerowi w tej restauracji do której chodziliście. Wygląda na szczęśliwą. Ale nie powiem, była na ciebie zła. Jakoś wyperswadowałam jej dokonanie zemsty - To mówiąc kolejny raz wybuchnęła serdecznym śmiechem. Ja zresztą też. A w głębi duszy odetchnąłem głęboko usłyszawszy tę wiadomość. Ale kiedy przestaliśmy się śmiać, Róża zrobiła poważną minę i spojrzała mi głęboko w oczy.
- My też niestety musimy się pożegnać - wypowiedziała te słowa z kamienną powagą, już chciałem zapytać co ma na myśli, gdy położyła mi palec na ustach - Nigdy więcej już mnie nie zobaczysz.
Chciałem protestować, ale powiedziała mi tylko:
- Już jest dobrze, naprawdę.
Na tym skończyło się nasze spotkanie. Wychodząc, bardzo niechętnie, rzuciłem na pożegnanie: Do zobaczenia, na co ona uśmiechnęła się i rzuciła "bon voyage".
"Nigdy więcej już mnie nie zobaczysz". Te słowa odbijały się echem w mojej głowie. Gdy tylko wysiadłem z auta, od razu wykręciłem jej numer. "Nie ma takiego numeru" usłyszałem w słuchawce. Zadrżałem. Chciałem rzucić się z powrotem za kierownicę samochodu, by jechać do niej i walić w drzwi dopóki mi nie otworzy i nie wytłumaczy wszystkiego.
- Idziesz czy będziesz tak stał - usłyszałem za plecami znajomy głos. W takim momencie dorwała mnie żona. Popatrzyłem na nią i zrezygnowałem z powrotu do Róży. Na razie. Tej nocy trudno było mi zasnąć. Postanowiłem pojechać pod jej dom jeszcze przed pracą, trudno najwyżej wszystkich pobudzę.
Dom był pusty i cichy. Wszystkie okna były pozamykanie, a rolety opuszczone. Nikt nie odbierał sygnałów z domofonu. Telefon odpowiadał mechanicznie, że nie ma takiego numeru. Czekałem ile mogłem i pojechałem do pracy, tylko po to by wrócić, gdy tylko zamknąłem za sobą drzwi biura. Nadal nic. Postanowiłem czekać. Było już grubo po północy, ale z jej domu nie dochodził choćby najmniejszy ślad życia. W żadnym z okien nie zauważyłem promyku światła, nikt nie podchodził do furtki. Wracałem tu jeszcze przez kilka dni i czekałem. Raz się przecież opłaciło. Przeczekałem całą sobotę. Bite szesnaście godzin i nic. Zapytałem jakiegoś faceta, który najwyraźniej mieszkał przy tej ulicy, gdzie znajduje się właścicielka tego domu, ale odpowiedział mi tylko wzruszeniem ramion. Już chciałem nawet zadzwonić do Żanety, ale postanowiłem nie kusić losu. Przecież to niemożliwe, nie można tak po prostu zniknąć. "Tak jak się pojawiła, tak i zniknęła" usłyszałem głos w swojej głowie. Wróciłem do siebie.
Następnego dnia wróciłem wcześniej z pracy. Nie jechałem już do Róży. Postanowiłem zrobić obiad i poczekać na żonę. Jednak, gdy się pojawiła, danie które przygotowałem zupełnie wystygło. Była zła, roztrzęsiona i miała spuchnięte oczy od płaczu. Przytuliłem ją, a ona zaczęła rzucać jakieś urywane zdania. Zrozumiałem, że coś nie tak poszło w pracy, wywiązała się niezła awantura. Otarłem jej oczy i powiedziałem, że dla pracy nie warto tak cierpieć. Skoro z mojego obiadu wyszły nici, zaproponowałem, żebyśmy wybrali się na jakąś kolację, a jutro wzięli oboje urlop i spędzili cały dzień razem. Żeby się odstresować. Uśmiechnęła się i zaproponowała, żebyśmy poszli do naszej ulubionej restauracji. Tak, to dobry pomysł. Nie byliśmy tam już chyba z rok.
 Koniec?